23.10.2021

Wszystko skończyło się dobrze - Dramione

 Rytmiczny stukot obcasów niósł się echem po pustym, wyłożonym marmurem korytarzu. Charakterystyczny, metaliczny dźwięk unoszącej się między piętrami windy stawał się coraz głośniejszy, z każdym krokiem. Bezwiednie wsłuchiwała się, próbując przewidzieć, ile czasu jej zostało na dotarcie do celu, żeby nie przegapić windy. Sapnęła zmęczona, nie zwalniając ani trochę i spróbowała dmuchnąć na tyle mocno, by nieco odrzucić niesforne loki, które wpadały jej na twarz, zasłaniając tym samym pole widzenia. Trzeba było ściąć te kłaki, warknęła na siebie w myślach, gdy kolejne pasmo wpadło jej do oczu. Z trudem utrzymała papiery wysypujące się z licznych teczek i zastanawiała się, dlaczego, na Merlina, zrezygnowała z tego urlopu? Przecież te kilka miesięcy by jej nie zbawiło, zdążyłaby dojść do siebie, ale nie… Gdyby od razu nie rzuciła się na głęboką wodę, to nie byłaby Hermioną. 

Przeszło pół roku spędziła w domu i był to czas cudowny, najpiękniejszy w jej życiu, ale każdy kolejny dzień obdzierał to piękno drobinka po drobince. I kto wie, czy nie pozwoliłaby na zrujnowanie tego przez własną ambicję, gdyby nie rozmowa z teściową. Nie jesteś stworzona do siedzenia w domu, ale to nie czyni cię złą matką. Długo ją namawiała do tego, by postawiła na własne szczęście, samorealizację, a nie zamykała się w domu do końca urlopu macierzyńskiego tylko po to, żeby udowodnić coś sobie i innym. Kochała swoją córeczkę całym sercem, uwielbiała na nią patrzeć, przytulać, nucić kołysanki i czytać cichutko przy jej kołysce. Spełniała się jako matka, ale nie mogła nic poradzić na to, że całe jej życie było niezwykle harmonijne, swój wewnętrzny spokój równoważyła ekscytującymi przygodami i ciągłym działaniem. I teraz kiedy w jej życiu zapanował nieustanny spokój, zaczynała powoli wariować… Nie było już Voldemorta, nie było wojny ani żadnych ryzykownych misji do wykonania. Miała w życiu wszystko — rodzinę, przyjaciół, cudownego mężczyznę, dziecko, a jednak jej ciągle czegoś brakowało. I chociaż decyzja o przerwaniu urlopu macierzyńskiego i skorzystaniu z pomocy teściowej była trudna, to jednocześnie była również czymś czego potrzebowała. 

I kiedy tego dnia po raz pierwszy od miesięcy wyszła z jednego z ministerialnych kominków, czuła, że jest na miejscu. Brakowało jej zatłoczonego atrium, przyjaznych twarzy, a przede wszystkim działania. Aż nie mogła się doczekać, aż na nowo wdrożyć się we wszystkie sprawy, tym bardziej, że jej praca miała wyglądać zupełnie inaczej niż przed ciążą. Żałowała jedynie, że po całym tym czasie wypadła z obiegu i ku jej zaskoczeniu powrót nie okazał się tak łatwy, jak tego oczekiwała. A tyczyło się to wielu kwestii, nawet tak najprostszych, jak przemierzanie kilometrowych korytarzy ministerstwa, które dłużyły się w nieskończoność… 

Dopadła do windy na kilka sekund przed jej przybyciem, mając przy tym już niezłą zadyszkę. Zacisnęła ramiona na teczkach, nie chcąc ich upuścić, bo zbieranie tych wszystkich papierów z podłogi, wcale jej się nie uśmiechało… Drzwi rozsunęły się ze zgrzytem i w pierwszej chwili uznała, że winda jest pusta. Weszła więc do niej, wzdychając ciężko. 

— Witaj, Hermiono. — Podskoczyła na dźwięk męskiego głosu, a wszystkie papiery wyślizgnęły jej się z rąk. Zaklęła cicho i nie odpowiadając na przywitanie, nachyliła się natychmiast, by wszystko pozbierać. Hormony to przekleństwo, pomyślała ze złością, zastanawiając się po raz setny, czemu w świecie magii nie wynaleziono jeszcze eliksiru, który mógłby zniwelować te wszystkie nieznośne dolegliwości, które towarzyszyły czarownicom podczas ciąży i po niej. — Poczekaj, pomogę ci. 

— Nie trzeba — mruknęła dość nieprzyjemnie, odrzucając swoje loki do tyłu, by w końcu mogła coś zobaczyć. I zobaczyła. Nie pamiętała, kiedy spotkali się ostatnim razem, ale za każdym razem, gdy widziała ten arogancki uśmieszek, miała ochotę go palnąć. Niezmiennie od momentu, w którym się poznali. 

— Widzę, że dzisiaj nie w humorku — stwierdził, nie podnosząc nawet wzroku, ale wyraz jego twarzy nie zmienił się ani trochę. Sapnęła zirytowana, spoglądając na niego spode łba, a kiedy tak mu się przyglądała, mężczyzna próbował poskładać rozrzucone papiery. 

Są twarze, których się nie zapomina przez całe życie i dla Hermiony jedną z nich była ta należąca do Dracona Malfoya. Nikt nie miał tak jasnych oczu, porcelanowej, nieskazitelnej skóry i platynowych, zawsze nienagannie ułożonych włosów jak on. Było w nim coś, co zapadało w pamięć. Nie wiedziała czy chodziło o ten arogancki uśmieszek, spojrzenie pełne wyższości, czy arystokracką manierę, którą odznaczała się cała jego postać. A może raczej o to, że od rozpoczęcia szkoły ich ścieżki nieustannie się krzyżowały i to niekoniecznie w sytuacjach pozytywnych. Być może wszystko na raz? Nie ważne, o co chodziło, ale znała jego osobę równie dobrze co Rona i Harry’ego. I chociaż od zakończenia szkoły minęło kilka lat, i zarówno oni, jak i on zdążyli już wydorośleć, to Hermiona ciągle widziała w nich wszystkich te same dzieciaki, które spotkały się w Hogwarcie. Nieważne, że teraz stał przed nią dojrzały już mężczyzna, z pociągłą męską, a nie chłopięcą twarzą i w idealnie skrojonym — a jakże! — garniturze. Było w niej coś tak silnie sentymentalnego, że zawsze dostrzegała w swoich szkolnych znajomych więcej z czasów młodości. W nim również. — Chyba powinienem ci pogratulować — powiedział, wstając i wyciągając w jej stronę plik papierów. Nic nie powiedziała, jedynie uśmiechnęła się uprzejmie, a tak przynajmniej jej się wydawało. Tego dnia usłyszała już tyle gratulacji, że nie potrafiła zareagować na kolejne równie entuzjastycznie. Z resztą, czy Malfoy rzeczywiście jej gratulował? 

— Poziom IV. Departament Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami — rozległ się metaliczny kobiecy głos i winda się zatrzymała z cichym zgrzytnięciem. Hermiona drgnęła i sama wstała z kolan. Nie raz poruszała temat unowocześnienia systemu windowego, który jej zdaniem naprawdę był niedoskonały, a te ciągłe zgrzyty i piski za każdym razem ją w tym utwierdzały. 

— To moje piętro — powiedziała jak najbardziej naturalnie i odebrała od Malfoya swoje papiery. Gdy drzwi windy się otworzyły, zamierzała wysiąść i udać się do swojego biura. 

— Przypadkiem nie zmieniłaś departamentu? — spytał, przyglądając się jej uważnie, a w tym samym momencie kilka papierowych samolocików z wiadomościami wewnętrznymi wleciało do środka i zawisło w powietrzu tuż nad ich głowami. 

— Zmieniłam… — mruknęła zbita z tropu, zastanawiając się jakim cudem była na tyle rozkojarzona, że najpewniej wysiadłaby na złym piętrze. Razem z mlekiem, Rose wyciąga ze mnie również rozum… Przecież już dawno przestała pracować dla Departamentu Kontroli. Nigdy nie wiązała z nim swojej przyszłości, był to dla niej krótki, ale również bardzo ważny epizod, który nastał krótko po Owutemach. Była to naturalna kontynuacja jej dawnego projektu. I chociaż WESZ w Hogwarcie nigdy nie odniosła oczekiwanych rezultatów, to jednak po latach udało jej się poprawić żywot skrzatów domowych i oficjalnie przyznano im kilka praw, na które one również się zgodziły. Nie doszło do całkowitego wyzwolenia skrzatów, tak jak to założyła za młodu, ale miała czyste sumienie, wiedząc, że udało jej się doprowadzić tę sprawę do końca. Naprawdę nie znosiła mieć na koncie niezakończonych projektów… I gdy tylko jej się to udało, przeniosła się do Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, gdzie miała o wiele więcej możliwości, a perspektywy były niezwykle obiecujące. Kto wie, może kiedyś zasiądzie w Wizengamocie? Zmiana stanowiska nastąpiła jednak, na krótko przed jej ciążą i urlopem macierzyńskim, więc nie udało jej się za bardzo zadomowić w nowym miejscu. 

— Naprawdę gratuluję — powiedział uroczystym tonem Draco, wyrywając ja z rozmyślań o jej roztargnieniu. Winda ruszyła dalej. Hermiona spojrzała na niego, a Malfoy wyczuł w tym chyba jakąś niepewność, bo od razu dodał: — Gratuluję i podziwiam, że tak szybko wróciłaś do pracy. No nie patrz tak na mnie… — mruknął i sam odwrócił wzrok, a ona przyłapała się na tym, że faktycznie jej skupiona mina i przeciągłe spojrzenie mogło być dla niego niekomfortowe. Z resztą cała sytuacja była niezręczna, o chyba nigdy nie przyszło im zostać sam na sam w tak małym pomieszczeniu jak ministerialna winda. Do tego jej zachowanie, które faktycznie mogło się wydać mu dziwne, ale cóż mogła poradzić na to, że ciąża najwidoczniej całkowicie ją zmieniła i ciągle borykała się z tym wszystkim. Kiedyś przecież niezwykle rzadko bywała rozkojarzona, pozwalała sobie bezmyślnie zawiesić na kimś wzrok. Znowu nic nie powiedziała, a milczenie najwidoczniej tego dnia było czymś nie do przyjęcia dla Draco Malfoya, który znów zabrał głos, tym razem również nieco nieprzytomnie: — Astoria jest tak słaba, że ledwo wstaje z łóżka.

— Zupełnie jej się nie dziwię — westchnęła, przypominając sobie swój ostatni trymestr, który był dla niej prawdziwą torturą. Naprawdę gdy myślała o tym, że miałaby przeżyć to jeszcze raz, przechodziły jej dreszcze, a Molly Weasley, jej wspaniała teściowa, była w jej oczach niezniszczalną bohaterką, która powinna otrzymać nagrodę za każdym razem, gdy powoływała na świat kolejne ze swoich dzieci. 

— Jest ruda, prawda?

— Tak i nosi ubranka po starszych kuzynkach. Tak tylko mówię, gdybyś miał wątpliwości co do tego, czy jest Weasleyem — powiedziała ostro, przyciskając do piersi teczki. Dupek, przeszło jej przez myśl, gdy kątem oka dostrzegła, że na jego twarzy znów pojawił się ten nieznośny uśmiech. — Spokojnie twoje nie będzie rude… 

— Wolałbym, żeby było rude, niż żeby chociaż trochę przypominało mojego ojca… — mruknął całkowicie poważnie, spoglądając na nią zamglonym wzrokiem, a ona aż zadrżała. Czy to z powodu tego pustego spojrzenia, czy może raczej na wspomnienie Lucjusza Malfoya? Przecież minął zaledwie miesiąc, od kiedy wszystkie pismaki podały do wiadomości publicznej, że powszechnie znany, paskudnie bogaty śmierciożerca odszedł z tego świata. Mówili o tym wszyscy, ale nikomu nie było żal… Wręcz przeciwnie! Panował twierdzenie, że jest o jednego zbrodniarza mniej na świecie. Nikt jednak nie pomyślał o jego rodzinie. Bo mimo, że Lucjusz Malfoy nie zasługiwał na współczucie, to oni mimo wszystko stracili kogoś. 

— Przykro mi… — szepnęła, ale Draco od razu pokręcił głową, przerywając jej. 

— Nieprawda, mi również nie jest… — stwierdził beznamiętnie. — A przynajmniej nie tak, jak powinno być. 

— Był twoim ojcem — stwierdziła, jakby to cokolwiek miało zmienić.

— Orderu Merlina za to nie dostał — zażartował i uśmiechnął się na ten swój irytujący sposób. Ale Hermiona wiedziała, że była to jedynie dobra mina do złej gry, że za tą obojętnością próbuje skryć całą masę emocji, z którymi chyba nie potrafił sobie poradzić. I wtedy zrobiło jej się go żal. Bo przecież mimo wszystko był młodym mężczyzną, który całe życie trwał w cieniu ojca, próbując sprostać oczekiwaniom, a wkrótce sam miał zostać rodzicem i zbiegło się to akurat w czasie ze śmiercią Lucjusza. 

Chciała powiedzieć coś pokrzepiającego, ale w tym właśnie czasie winda zaskrzypiała przeraźliwie i zatrzymała się w miejscu. Oboje spojrzeli po sobie i już wiedzieli, co to oznacza. Utknęli.

— Szlag! Mówiłam Kingsleyowi, że trzeba wymienić te windy… — warknęła i uderzyła pięścią w zablokowane drzwi, jakby to miało jakkolwiek pomóc, a Malfoy tylko jej się przyglądał. — No co?

— Zapomniałem, że teraz wszyscy poza Malfoyami mają znajomości wśród wyższych sfer — powiedział, a jakaś dziwna nuta w jego głosie pozwalała jej myśleć, że nie mówił tego z żalem, a być może z rozbawieniem. Czy Draco ze szkoły potrafiłby powiedzieć coś podobnego bez jadu w głosie, nie będąc urażonym faktem, że jego rodzina nie piastuje już wysokiego miejsca w społeczeństwie? 

— Porządni ludzie powinni trzymać się blisko siebie — powiedziała i dopiero, gdy te słowa opuściły jej usta, zrozumiała, że zabrzmiało to o wiele bardziej wrogo i oskarżająco niż zamierzała. I zmieszała się tym faktem na tyle, że nawet nie spróbowała sprawdzić, jak Malfoy zareagował. — Cholera nie wyrobię się z tym wszystkim. 

— Spokojnie, rzucę na windę zaklęcie lewitujące i będzie po sprawie… — stwierdził całkowicie spokojnie, sięgając ręką do wewnętrznej kieszeni marynarki, żeby wyciągnąć różdżkę, ale w tym samym momencie Hermiona ponownie upuściła papiery i złapała go mocno za ramię. 

— Nawet nie próbuj! — zawołała, uwieszając się na jego ręce, a on spojrzał na nią zszokowany, zamierając w bezruchu. Hermiona przełknęła szybko ślinę, zdając sobie sprawę, że jej zachowanie było bardzo niestosowne, zwłaszcza jeśli spojrzeć na ich dotychczasową relację. — Jeśli byś to zrobił, to natychmiast zlecielibyśmy na sam dół, a co gorsza sparaliżowałbyś transport w całym budynku. Transport Ministerstwa Magii można modyfikować jedynie w Biurze Bezpieczeństwa. 

— Masz na myśli Biuro Patentów Absurdalnych? — spytał, przyglądając jej się uważnie, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.

— Nie, Biuro Bezpieczeństw jest na poziomie Atrium zaraz za… — przerwała nagle swoje tłumaczenie, zdając sobie sprawę, że on doskonale wie, gdzie jest to biuro i po prostu się z niej teraz nabija. Odsunęła się natychmiast od niego, poprawiając szatę i z naburmuszoną miną syknęła: — Świetnie, kpij, ile chcesz. 

— Nie kpię, po prostu bawi mnie to, że Panna Wiem To Wszystko po tylu latach nie wyszła z wprawy — wytłumaczył całkowicie spokojnie, uśmiechając się i jednak sięgnął po różdżkę, ale tylko po to, żeby na nowo ułożyć jej papiery, z tym że tym razem położył je pod jej nogami, by znowu ich nie upuściła. A gdy już to zrobił, spojrzał ponad ich głowy, gdzie samolociki z wiadomościami poruszały się coraz niespokojniej, nie mogąc dostać się we wskazane miejsce i machnął różdżką po raz kolejny, by te spadły na ziemię. Hermiona spojrzała na niego z naganą. 

— Pewnie. Lepiej byś się przysłużył gdybyś posłał patronusa do strażników, żeby nas stąd wyciągnęli. 

— Nigdy nie wyczarowałem patronusa — powiedział już bez cienia uśmiechu i odwrócił się do niej plecami. Hermionę przeszedł dziwny dreszcz, gdy uświadomiła sobie, że to wyznanie nie wiązało się z brakiem umiejętności magicznych, a z czymś zupełnie innym

— Nawet po… — spróbowała spytać, przyglądając się bezwiednie, jak Malfoy ściąga z siebie marynarkę i rozpina górny guzik koszuli, żeby później usiąść na podłodze pośród leżących bez ruchu samolocików. Spojrzał na nią krótko, a potem zaczął podwijać rękawy. Zastanawiała się czy próbował przez to pokazać, że zapewne jeszcze chwilę sobie tutaj posiedzą, czy miał inny cel… Bo jeżeli chciał sprowokować ją do tego by spojrzała na jego lewe ramię, to udało mu się. Wręcz machinalnie skierowała wzrok w miejsce, gdzie niegdyś u każdego z popleczników Voldemorta można było dostrzec odznaczający się na skórze Mroczny Znak. Teraz, po latach od upadku Toma Riddle’a, tak jak to się stało również wcześniej, gdy zniknął na kilkanaście lat, tatuaż prawie całkowicie wypłowiał. Jednak nadal ciągle był dostrzegalny, niczym sina blizna przypominająca o strasznych czasach. I wtedy pomyślała, jak Draco mógł z tym żyć? Zawsze chodził zapięty po samą szyję, nie pozwalając, by ktokolwiek dostrzegł dowód na jego niechlubną przeszłość. Chociaż i tak wystarczyło nazwisko, by szeptano za jego plecami, a to z pewnością nie pomagało mu w karierze — zwłaszcza jeżeli chodziło o Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Malfoy jednak od lat nie poddawał się i pracował ciężko, a z tego co sama wiedziała, nigdy nie wykorzystał żadnych znajomości ani swoich pieniędzy, żeby jakoś podnieść swój status w Ministerstwie. Ale nawet jeżeli ludzie nie widzieli tego znaku, to on musiał na niego patrzeć codziennie, żyć ze świadomością, że on ciągle tam jest, choć z biegiem czasu wyblakł niczym wspomnienie. 

— Śmierciożercy nie są do tego zdolni. Po prostu… — powiedział beznamiętnie, wzruszając ramionami i rozsiadł się na podłodze w miarę wygodnie, biorąc do ręki jeden z samolocików. 

Hermiona chciała w pierwszym odruchu zaprzeczyć, powiedzieć, że nie był śmierciożercą, ale to było kłamstwo. Bo przecież nim był, nie ważne z jakich powodów, ale przyjął Mroczny Znak. Był jednym z nich. Poczuła dreszcz na plecach i dziwnie zawstydzona swoją reakcją, sama wyjęła różdżkę i posłała patronusa z zawiadomieniem o awarii. I kiedy patrzyła, jak jej zaklęcie przenika przez ścianę szepnęła cicho:

— Snape potrafił.

— Porównywanie kogokolwiek do niego, jest bardzo niebezpieczne… — stwierdził, a jego głos na powrót zdawał się być dość beztroski. — W tym przypadku mógłby poczuć się urażony tym, że postawiłaś mnie na równi z nim. 

— On zawsze czuł się urażony… — mruknęła i osunęła się po ścianie, żeby również usiąść na podłodze. 

— Prawda — przytaknął, uśmiechając się pod nosem. Nie wiedziała czy wspominał teraz ich profesora, czy kiedykolwiek pomyślał, że powinien iść za jego przykładem i spróbować odkupić swoje winy. Ona jednak skupiła się na tym, że w po latach nie wyglądają na wrogów, że być może on nie jest już tym samym fanatykiem czystej krwi, który wyzywał ją od szlam. W tym momencie bardziej przypominali dwójkę przyjaciół, którzy rozsiedli się na korytarz między zajęciami w szkole. A to wrażenie spotęgował fakt, że podczas dłuższej chwili milczenia Draco zaczął rzucać leżącymi samolocikami po windzie, jakby to była lekcyjna zabawa. — Wiesz, że nie chciało mi się wierzyć, gdy w Proroku napisali o waszym ślubie? Myślałem, że masz więcej rozumu i nie skończysz z Wieprzlejem. 

— Ja nie dowierzałam, że znalazła się na świecie kobieta, która chciałaby z tobą być, Malfoy — odgryzła się natychmiast i omal nie uśmiechnęła się, bo zabrzmiało to bardziej jak przekomarzanie niż wrogie wyzwiska. Draco natomiast nie miał żadnych oporów i uśmiechnął się szeroko. I chyba szczerze.

— Ja też w to ciągle nie wierzę… 

— Daj spokój, zawsze lubiłeś robić z siebie ofiarę — mruknęła, bo zdawało jej się, że wyczuła w tej wypowiedzi niemą prośbę o to, by zapewniła go, że jest kimś kogo można kochać i z kim można pragnąć przeżyć życie.  

— W przeciwieństwie do ciebie, ja nie wspominam najlepiej szkoły — stwierdził od razu, próbując się bronić. — Generalnie niewiele mam dobrych wspomnień. 

— Dla mnie Hogwart to najwspanialszy czas w moim życiu, no nie licząc ostatnich miesięcy… — powiedziała i tym razem to ona się uśmiechnęła. Pomyślała o tym wszystkim, co dała jej szkoła i o tym, że jej córeczka za jakiś czas też będzie miała możliwość by to przeżyć. 

— Wszystkie lata w Hogwarcie? — dopytywał, przyglądając jej się uważnie. 

— W sensie?

— Ten ostatni rok również? — To pytanie zbiło ją z tropu. Musiała chwilę pomyśleć, przebiec szybko po szkolnych wspomnieniach, żeby uświadomić sobie, że jej ostatni rok w szkole był inny od pozostałych. Bo gdy wojenna zawierucha ustał, to ona jako jedyna wróciła, by skończyć edukację i przystąpić do egzaminów. Ron i Harry w tym czasie angażowali się w działania aurorskie i doprowadzenia świata do jako takiego ładu. Właściwie to mało kto z ich rocznika wrócił. Nawet Neville zdecydował się skończyć edukację jeszcze później, a nie od razu po tym, jak skończyła się wojna. Ale ona i kilku innych, a w tym również Draco, wrócili natychmiast po odbudowie szkoły.

— Również, chociaż był całkowicie inny od poprzednich — odpowiedziała bez namysłu.

— I tutaj się zgadzamy — powiedział i westchnął ciężko. — Nigdy ci nie podziękowałem za to, że wtedy…

— Nie musiałeś — przerwała mu i uśmiechnęła się. Tamten rok rzeczywiście był inny. Nie był zły, ale został pozbawiony pewnej niewinności, ostatniego oddechu przed dorosłością, który powinien im towarzyszyć, bo przecież dorosnąć musieli dużo wcześniej. Do dziś pamiętała, że brakowało jej Harry’ego i Rona. I mimo że miała obok siebie Ginny, Lunę i pozostałych uczniów, których przecież doskonale znała, to czuła się niezwykle samotna i tej samotności również szukała. Była przecież Hermioną Granger, przyjaciółką Wybrańca, bohaterką i każdy chciał z nią porozmawiać, wiedzieć o jej życiu jak najwięcej, wyciągnąć z niej najmniejszą informację. Z początku znosiła to dzielnie, ale potem była tym najzwyczajniej zmęczona. Nie ona jedyna była w tej sytuacji. Bo chociaż postrzegany zupełnie inaczej, Malfoy również nie miał wówczas łatwego życia. Miał nawet gorzej, bo wszyscy obwiniali go o wszystkie zbrodnie wojenne. I nawet nie wie, jak to się stało, ale topór wojenny, który dzielił ich znajomość od zawsze zniknął, pozostawiając po sobie ogromny dystans. To jednak nie było ani dla niej, ani dla niego problemem. Nie chcieli ze sobą rozmawiać, nie mieli nawet o czym. Zbyt wiele ich różniło. W tym milczeniu było jednak coś pojednawczego. Często zdarzało się, że szli w tym samym kierunku, siedzieli w bibliotece, całkowicie osobno, a jednak na swój sposób razem. Wystarczyło jedno spojrzenie, które mówiło im, że drugi człowiek jest obok, ale niczego od niej nie chce. Dobrze było spojrzeć czasami na kogoś bez obaw, że zaraz zasypie ją gradem pytań, że będzie czegoś od ciebie chciał, po prostu egzystował w tej samej przestrzeni co ona i pragnął chwili bez ciągłego zainteresowania i szumu wokół niej. Sama była za to mu wdzięczna, więc nie oczekiwała żadnych podziękowań. Byli kwita. — Nie musisz. 

— Za wiele rzeczy wam nie podziękowałem… — mruknął, najwidoczniej sam pozwolił na chwile wciągnąć się w swoje rozmyślania, ale gdy spostrzegł, że ona już skończyła podróż w przeszłość, uśmiechnął się arogancko. — I nie zrobię tego, mam jeszcze trochę swojej dumy. 

— Ty nie jesteś dumy, ale zadufany w sobie — stwierdziła, wciągając ze świstem powietrze. Rozejrzała się dookoła, jakby miała gdzieś dostrzec jakąś oznakę, że zaraz wydostaną się z tej przeklętej windy. Jakąkolwiek. Rozmowa z Malfoyem była naprawdę męcząca i to na wielu płaszczyznach, a już zwłaszcza drażniła ją jego zmienność, którą już kilkakrotnie zauważyła tego dnia. Z przerażającą łatwością przechodził z szyderczego uśmiechu i kąśliwych uwag, przez sentymentalne, ruszające serce wyznania, aż do przerażającego smutku. Ona sama się w tym gubiła, a co dopiero on. 

— Naprawdę zawsze chciałem, byś choć raz nie miała racji… — mruknął, przyjmując jej obelgę z całkowitym spokojem, jakby nawet się z tym zgadzał. Również rozejrzał się po windzie i spytał: — Myślisz, że nasze dzieci będą takie jak my?

— Co masz na myśli?

— Że też będą wrogami.

— My nie jesteśmy wrogami — sprostowała i zrobiła to całkowicie szczerze. Gdy byli wrogami, nie potrafili wytrzymać obok siebie, nawet gdy nic nie robili. On rzucał wyzwiskami i od razu łapał za różdżkę, a ona posuwała się do bardziej mugolskich metod i nie raz dała mu w twarz. Wtedy było inaczej, zupełnie inaczej. Wrogość z czasem wyparowała, nie mieli już zbyt wielu powodów by się nienawidzić, a przecież każde z nich chciało zapomnieć o tym, co złe. — Już nie, Draco. 

Twój mąż też tak myśli? 

— On… Ron jest uparty jak osioł i nigdy tego nie przyzna, nawet jeśli tak myśli. Za to ja i Harry nie traktujemy cię jak wroga, chyba wiesz o tym, prawda? — powiedziała, spoglądając mu w oczy. Pamiętała doskonale dzień, w którym Harry i Draco podali sobie ręce. Z resztą Prorok długo nie dawał o tym zapomnieć. Był to jednak gest równie oczyszczający, co ich relacja podczas ostatniego roku w Hogwarcie. Nic sobie nie tłumaczyli, za nic nie przepraszali, chcieli zapomnieć… I tyle, żyć z czystą kartą. — A nasze dzieci… Albus, moja Rose i… 

— Scorpius — wtrącił, uśmiechając się szeroko, chociaż smętnie. Ona również się uśmiechnęła.

— I Scorpius — kiwnęła głową, uzmysławiając sobie, że ich pociechy rzeczywiście będą w podobnej sytuacji co oni, ale to przecież niczego nie definiowało. — Oni będą dorastać w innych czasach niż my i może dzięki temu nie popełnią naszych błędów. 

— Tego bym życzył synowi — szepnął cicho, garbiąc się i pocierając lewe przedramię, jakby mógł zetrzeć resztki znaku. — Żeby nie popełnił moich błędów, żeby nie był złym człowiekiem… 

— Ty też nie byłeś złym człowiekiem, Draco — powiedziała mocnym głosem i złapała go za rękę, żeby ścisnąć ją mocno i zmusić go do spojrzenia na nią. Malfoy uniósł wzrok i uśmiechnął się kpiąco, jakby chciał jej powiedzieć, że nie musi kłamać, bo sam doskonale zna prawdę. Hermiona westchnęła i wywróciła oczami. — No dobra, byłem strasznym dupkiem, ale nie byłeś zły. Raczej potwornie zagubiony, ale to też nie była do końca twoja wina. Żaden człowiek nie rodzi się zły czy dobry…

— Ale taki się staje? — spytał, patrząc na nią tak, jakby jej słowa wcale nie zmieniały tego, jak o sobie myśli. Nie mogła zaprzeczyć, była zdania, że decyzje, które człowiek podejmuje mniej lub bardziej świadomi decydują o tym, jakim będzie człowiekiem. Ale przecież nikt nie jest sam we wszechświecie, nikt nie żyje w zupełnym odosobnieniu, z dala od jakichkolwiek relacji czy społecznych wpływów.

— Albo go takiego tworzą… 

— Masz na myśli mojego ojca? — prychnął cicho i skrzywił się z niesmakiem. — Lucjusz Malfoy już zawsze będzie dla mojej rodziny niczym fatum i będzie nas ciągnął na dno… 

— Tak wcale nie musi być — powiedziała, mając nadzieję, że brzmi wystarczająco przekonująco. — Draco, wybrałeś w życiu zły autorytet, ale to był twój ojciec, a każde dziecko chce patrzeć na swojego ojca jak na bohatera. Nie zmienisz przeszłości, ale możesz sprawić, że Scorpius będzie miał za wzór fantastycznego tatę, który mimo wszelkich przeciwności ostatecznie stał się porządnym facetem o właściwej hierarchii wartości. 

— Czy to jest możliwe? — spytał, a w tym pytaniu aż boleśnie wybrzmiewała nadzieja, że być może słowa Hermiony są prawdziwe, że może Draco nie jest przeklęty i ma jeszcze możliwość odmienić swój los. I wcale nie musi to być kolejna tragedia, w której fatum, niezależnie czy będzie to wspomnienie Lucjusza Malfoya, przeszłość, czy wrogo nastawieni ludzie, bez względu na wszystko dogoni bohatera. Bo przecież nawet Draco mógł się stać bohaterem. Być może nie dla świata, ale z pewnością dla swojego syna i swojej rodziny, a to przecież oni byli najważniejsi.

— Dlaczego nie? — spytała uśmiechając się szeroko, z powrotem siadając pod ścianą. — Dostałeś przecież szansę… Nie zostaliście skazani, znalazłeś kobietę, która mimo przeszłości, chce budować z tobą przyszłość, spodziewacie się dziecka, a twój ojciec nie ma już żadnego wpływu na wasze życie. Zastanów się tylko, co jest dla ciebie najważniejsze, Draco, i spraw by świat, w którym twój syn będzie naprawdę szczęśliwy, istniał naprawdę — powiedziała i w tym samym momencie znów coś przeraźliwie skrzypnęło, a winda powoli wznosiła się do góry. Hermiona spojrzała na leżące obok papiery, zdając sobie sprawę, że nie za wiele już dzisiaj zrobi. Nie po takiej rozmowie. Wzięła jednak je do ręki i dźwignęła się na równe nogi, spoglądając jeszcze na Malfoya. — Przecież w głębi serca każdy dupek może być dobrym człowiekiem. 

— Dziękuję, Hermiono — powiedział i chociaż jego słowa zagłuszył głos mówiący, że dojechali na drugie piętro, gdzie znajdował się Departament Przestrzegania Prawa, to doskonale go słyszała i uśmiechnęła się szeroko, myśląc o tym, że właśnie w tym momencie Draco Malfoy wyzbył się tych resztek dumy i podziękował jej za coś. Mimo że zapewniał, że to się nie wydarzy. —  Twoje przemądrzałe gadanie naprawdę wiele mi dało. 

Wymienili między sobą uśmiechy, które być może nie były do końca pogodne, ale były dla nich porozumieniem, tak jak tamte spojrzenia w Hogwarcie.

Hermiona pomyślała o tym, że gdy tylko wróci z pracy, w domu powinien być już Ron, że razem odbiorą Rosie z Nory, a potem pójdą na spacer, opowiedzą sobie o tym dniu, a wieczorem usiądą przy kołysce córki, a jej mąż zacznie cicho czytać baśnie, próbując udawać, że wcale sam nie jest nimi zafascynowany. I na myśl o tym pomyślała, że rozpiera ją radość, że jest naprawdę szczęśliwa ze swojego życia, że oni wszyscy mimo wszystko przetrwali właśnie po to, by być szczęśliwi. A gdy przekroczyła już próg windy, wychodząc na korytarz, odwróciła się jeszcze, by spojrzeć na siedzącego na podłodze pośród papierowych samolocików Dracona i naprawdę wierzyła, że i on będzie szczęśliwy i zawołała:

— Hej, Draco, nie zapominaj, że przecież wszystko skończyło się szczęśliwie. 

A Draco Malfoy uśmiechnął się do niej tak szczerze, jak tylko potrafił.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy