23.10.2021

Wspomnienie - Fremione

 Hermiona Granger zapuszczała się coraz dalej w głąb Zakazanego Lasu, nie zwracając uwagi na późną porę i mroczną aurę tego miejsca. Wysoka trawa łaskotała jej łydki, a wiatr rozwiewał długie, brązowe włosy. Leśne odgłosy nadawały temu miejscu aurę tajemnicy, która zawsze przyciągała ciekawskich by zgubili się w bezkresie ciemnego boru. Młoda kobieta doszła do swojego celu — pięknej polany porośniętej soczyście zieloną trawą i stokrotkami. Wiatr wzmógł się, przyprawiając ją o gęsią skórkę, jakby próbował powstrzymać jej kolejny krok. Sięgnęła do kieszeni po przedmiot, który w ostatnim momencie pozwalał jej przeżyć każdy kolejny dzień. 

— Spodziewasz się kogoś? — dobiegł ją dobrze znany głos. Odwróciła się i spojrzała na przystojnego młodego mężczyznę. Jego przydługie rude włosy opadały delikatnie na blade czoło, wpadając do pięknych brązowych oczu, które idealnie komponowały się z licznymi piegami. Na jego twarzy gościł łobuzerski uśmiech, a w spojrzeniu można było dostrzec nieopuszczającą go radość. 

— Tak, pewnego dowcipnisia — odpowiedziała, uśmiechając się radośnie. 

— Fred Weasley. Jestem do twoich usług! — zawołał wesoło, kłaniając się szarmancko. Hermiona roześmiała się wesoło i podeszła bliżej niego. 

— Tęskniłam za tobą — powiedziała z czułością w głosie, zbliżając się coraz bardziej.

— Nie powinnaś tego robić, Hermiono — spoważniał nagle, chociaż na jego twarzy wciąż gościł uśmiech. 

— Dlaczego? — spytała smutno, patrząc w jego piękne oczy, w których zawsze gościła iskierka radości

— Przecież wiesz — odpowiedział. — Ty wszystko wiesz. 

— Ale nie wszystko rozumiem…

***

Koniec sierpnia zbliżał się nieuchronnie, a jednak noce nadal były ciepłe i przyjemne. Hermiona od zawsze lubiła spędzać nocny czas przy ciekawej książce i kubku herbaty, patrząc w gwieździste niebo. Od swojego zwyczaju nie odstępowała nawet podczas pobytu w Norze. Zwłaszcza, że noc była jedynym spokojnym momentem w tym domu. W ciągu dnia panował tam okropny harmider. Gryfonka z westchnieniem zamknęła grubą księgę, uprzednio zaznaczając, na której stronie skończyła. 

To świetna książka! usłyszała nagle i podskoczyła na fotelu. Nad nią pochylał się Fred i zaglądał przez jej ramię. 

Naprawdę? zdziwiła się Hermiona, spoglądając na niego dziwnie. Nie zaskoczył jej fakt, że ta książka jest świetna, ale to, że jeden z bliźniaków w ogóle ją kojarzy. 

Tak, najlepiej nadaje się na przycisk do papieru –stwierdził z powagą. Albo do bicia ghula po głowie. 

— Wiedziałam, że nie możesz być poważny westchnęła Hermiona, odkładając książkę na bok. 

Naprawdę ją czytałem stwierdził natychmiast, siadając obok. Ma kilka naprawdę dobrych momentów, chociaż nie we wszystkim zgadzam się z autorem.

Na przykład? spytała Hermiona, szczerze wątpiąc w to, co mówił. 

Jest banalna w wielu kwestiach. Przekonanie, że każdy człowiek, marząc o szczęściu, tak naprawdę  dąży do rozpaczy, jest moim zdaniem głupie. 

Może i nie należy do najmądrzejszych, ale z pewnością jest prawdziwe stwierdziła dziewczyna. Taka jest rzeczywistość.

I ty się z tym zgadzasz, Hermiono? 

To jedynie punkt wyjścia do dalszego działania i stworzenia własnej filozofii życiowej przyznała. Naprawdę to czytałeś. 

Nie jestem taki głupi jak Ron.

Wcale tak nie myślałam zaperzyła natychmiast, a Fred zaczął się śmiać. Hermiona nagle zrozumiał sens swoich słów i od razu zmieniła temat. Naprawdę nie macie zamiaru wrócić do szkoły?

Otworzyliśmy z Georgem biznes i póki co tego się trzymajmy.

Pusto będzie bez was… przyznała całkowicie szczerze Hermiona. Prawdą było, że bliźniacy często irytowali ją swoim zachowanie, ale polubiła te ciągłe sprzeczki między nimi, które były co prawda bezcelowe, ale jednocześnie inteligentne. Poza tym doceniała geniusz bliźniaków. 

Czy pani prefekt właśnie powiedziała, że będzie za mną tęsknić? — zapytał, poruszając sugestywnie brwiami. Bez obaw, Hermiono, większość uczniów będzie się zaopatrywać w naszym sklepie, więc to tak jakbym był w Hogwarcie. 

To miało być pocieszenie?

Jesteś na mnie skazana, Hermiono.

***

Wszyscy zebrani w Norze uczcili pamięć Moody’ego, a potem każdy zamknął się na chwilę w swoim świecie. Jednak Hermiona nie potrafiła zaszyć się w pokoju. Potrzebowała poczuć czyjąś obecność, wiedzieć, że nie jest w tym wszystkim sama. 

— Nie jest ci zimno? — spytał nagle znajomy głos i ktoś okrył ją kocem, a następnie wręczył do ręki kubek herbaty. 

To był Fred. Przysiadł obok niej i uśmiechnął się blado, ale i tak ten gest podniósł ją na duchu. Hermiona upiła łyk gorącego naparu i od razu poczuła się lepiej.

— Jak się ma George? — spytała, wiedząc, że to właśnie drugi bliźniak zaprząta myśli Freda.

— Lepiej. Właśnie zasnął — odpowiedział Weasley i spojrzał w niebo. 

— To dobrze, powinien odpoczywać. 

— Nie wyobrażam sobie, że mógłby zginąć — westchnął nagle i przetarł dłonią zmęczoną twarz. — To mógł być każdy z nas i akurat musiało paść na niego.

— Ja nie mogłabym sobie wybaczyć, gdybyś to ty był na jego miejscu — stwierdziła, niewiele myśląc i od razu ugryzła się w język. Prawdą było, że od dłuższego czasu coraz częściej myślała o Fredzie, ale bała się do tego przyznać sama przed sobą. Weasley chyba nie usłyszał jej komentarza albo grzecznie go zignorował, bo nadal siedział, patrząc w gwiazdy. 

— Do tego jeszcze śmierć Moody’ego — mruknął rudowłosy. — Był starym prykiem bez poczucia humoru, ale z pewnością nie zasłużył na taką śmierć. 

— Całkowicie poświęcił się wojnie — zauważyła Hermiona, przypominając sobie starego aurora. — Nie myślał, że zginie. Ciekawe ilu rzeczy nie zdążył zrobić albo powiedzieć. 

— To prawda. Czasami człowiek zapomina, jak krótkie jest życie. — Fred dyskretnie wsunął się pod koc, przybliżając się do Hermiony. — Wyobraź sobie, że jutro zginę…

— Nawet tak nie mów, Fred! — przerwała mu natychmiast, łapiąc go za rękę, a chłopak uśmiechnął się pod nosem. 

— Mówimy czysto hipotetycznie — uspokoił ją, gładząc delikatnie palcem wierzch jej dłoni. — Wyobraź sobie, że jutro zginę. Mając jedynie osiemnaście lat. Zostawiając rodzinę, przyjaciół, sklep. I co najgorsze, nie mówiąc najpiękniejszej, najmądrzejszej dziewczynie, że się w niej zakochałem. Wiesz, co by to oznaczało? Że moje życie nie było szczęśliwe.

— W takim razie powinieneś jak najszybciej jej o tym powiedzieć — zauważyła Granger, czując, jak igiełka zazdrości wbija się w jej serce.

— Tak myślisz? — dopytywał Fred, unosząc brwi.

— Jeżeli to sprawi, że będziesz szczęśliwy…

— A co jeżeli mnie odrzuci? 

— Tego nigdy nie możesz być pewny — westchnęła smutno. — Ale jeżeli faktycznie jest taka mądra, to nie zrobi czegoś tak głupiego. 

W tym momencie Fred chwycił mocniej jej rękę, sprawiając, że spojrzała mu prosto w oczy. Delikatnie przyłożył dłoń do jej zmarzniętego policzka, przyciągając ją bliżej siebie. Serce Hermiony zatrzymało się na chwilę, by potem mogło zacząć bić w zatrważającym tempie. Nigdy nie dopuściła do siebie myśli, że może znaleźć się w takiej sytuacji z Fredem, chociaż teraz wiedziała, że podświadomie tego pragnęła. Chłopak nachylił się do niej tak, że mogła czuć jego ciepły oddech na swoim policzku.

— Nie chcę niczego żałować i jeżeli któregoś dnia przyjdzie mi zginąć, chcę być pewien, że o tym wiesz — mówił szczerze, a jego głos sprawiał, że na ciele Granger pojawiła się gęsia skórka. — Kocham cię, Hermiono. 

***

Wesele trwało w najlepsze, goście tańczyli, pili i bawili się, zapominając o trwającej dookoła wojnie. Nikt nie zauważył tego, że z tłumu weselnej gawiedzi zniknęła jedna para. 

— Nie podoba mi się to, jak Krum na ciebie patrzy — mruknął Fred, zaciągając Hermionę za szopę, w której przechowywali swoje miotły. Przed chwilą rudowłosy mężczyzna odciągnął dziewczynę od gwiazdora quidditcha i od razu zabrał ją w bardziej ustronne miejsce. Hermiona uśmiechnęła się delikatnie. 

— Jesteś zazdrosny?

— Szalenie zazdrosny! — stwierdził natychmiast Fred i wpił się w słodkie usta ukochanej. 

Od nocy, kiedy Harry zawitał do Nory, Fred i Hermiona byli razem. Nikt jeszcze o tym nie wiedział, para nie miała pojęcia w jaki sposób poinformować o tym innych. Z początku uznali, że taka informacja byłaby niestosowna. Śmierć Moody’ego, kalectwo George’a — atmosfera nie sprzyjała radosnym nowinom. Później wszyscy zaangażowali się w organizację wesela i Hermiona uznała, że nie mogą odbierać uwagi nowożeńcom. I w ten sposób nadal kryli się ze swoją miłością. 

— Musimy im powiedzieć — zdecydowała nagle Granger, gdy tylko oderwali się od siebie. — Nie możemy ich oszukiwać, powinni wiedzieć.

— Zgadzam się — odparł bez zastanowienia. — Jutro z samego rana im powiemy. 

Na dźwięk tych słów Hermiona uśmiechnęła się. Kiedy już wszyscy będą wiedzieć, ich związek stanie się realny i dziewczyna otrząśnie się z wrażenia, że wszystko to jest pięknym snem. Usiedli na trawie i wtulili się w siebie. Nikt nigdy nie przypuszczał, że tą dwójkę może połączyć tak silne uczucie. Przecież byli swoimi przeciwieństwami. A jednak Fred nie wyobrażał sobie życia bez Hermiony. Dla niego była całym światem. Jednak miał wrażenie, że niedługo coś ich rozdzieli i wiedział, że jego ukochana również z tego zdaje sobie sprawę.

— Planujesz coś, prawda? — spytał, chłonąc jej obecność. Hermiona poruszyła się niespokojnie. — Proszę, odpowiedz. 

— Wydaje mi się, że niedługo wyruszymy na poszukiwania. 

— My? Poszukiwania czego?

— Ja, Harry i Ron — odpowiedziała, nie patrząc mu w oczy. — Ale nie mogę powiedzieć czego będziemy szukać. 

— Nie ufasz mi? — Fred odsunął się odrobinę, zmuszając ją do spojrzenia mu w oczy.

— To nie tak — zaprzeczyła natychmiast. — Dumbledore powierzył nam tą misję. 

Fred miał już coś powiedzieć, jednak zamilkł. Jeżeli dyrektor zlecił im zadanie, to musiał wiedzieć, co robił i było to konieczne. Jednak rudowłosy nie wyobrażał sobie rozłąki z ukochaną. 

— Idę z wami! 

— Nie możesz! Musisz zostać i pilnować, żeby nic się tu nie stało.

— Dlaczego nie chcesz, żebym był z tobą? — Fred zerwał się na równe nogi i spojrzał groźnie na dziewczynę. Jednak natychmiast złagodniał na widok jej pięknych, czekoladowych oczu. — Chcę tylko, żebyś była bezpieczna. 

— Wiem, Freddie — powiedziała łagodnie, wstając i gładząc go po policzku. — Obiecuję, że będę ostrożna i wrócę najszybciej jak się da.

— A wtedy już nigdy nie pozwolę ci odejść — stwierdził stanowczo, przyciągając ją do siebie. 

— Na to właśnie liczę. 

***

Hermiona po raz kolejny przysłuchiwała się audycji Potterwarty, siedząc samotnie w namiocie przy radiu. Harry znowu gdzieś zniknął, nie mówiąc dokąd idzie, a Ron nie dawał znaku życia już od kilku dni. Granger czuła się opuszczona i samotna. Jedynym lekarstwem dla niej był dźwięk głosu Freda, a raczej Gladiusa. Dawał jej nadzieję, jego żarty w tak trudnym czasie, były jedyną rzeczą, która mogła wywołać uśmiech na jej twarzy. Tak bardzo pragnęła być teraz przy nim, przytulić go, przeczesać dłonią jego rudą czuprynę i policzyć wszystkie piegi na jego twarzy. 

— To na tyle w dzisiejszej audycji — przemówił głos Freda. — A teraz wszyscy wracajcie do domów, bądźcie ostrożni i pamiętajcie, że niektórzy z waszych bliskich mają obietnice do spełnienia. 

Hermiona wiedziała, że te słowa są skierowane do niej. Zawsze Fred przemycał jakieś informacje dla niej, jakby wiedział, że go słucha. Tą obietnicą, o której mówił, było ujawnienie ich związku. Mieli to zrobić dzień po weselu Billa i Fleur, jednak atak śmierciożerców skutecznie im to uniemożliwił. Nie zdążyli się nawet pożegnać. Hermiona wiedziała, że musi do niego wrócić. Był miłością jej życia. 

***

Zamek stanął w ogniu walki. Hermiona wiedziała, że to ostateczna bitwa i wszystko od niej zależy. Harry musiał pokonać Voldemorta, a wtedy będzie już dobrze. Granger będzie mogła być z Fredem i nie będą musieli się bać o swoją przyszłość. Wspólną przyszłość. 

Nagle dostrzegła wśród tłumu walczących rudą czuprynę. Nie zważając na nic, pobiegła w tamtym kierunku. Widziała, jak Fred za pomocą jednego ruchu różdżką powala na ziemię śmierciożerce. Nie zorientowała się nawet, że wykrzykuje jego imię. Weasley spojrzał w jej stronę i przygarnął do siebie, zamykając ją w tęsknym uścisku. Wszystko dookoła, otaczająca ich wojna przestało istnieć. Byli tylko oni. Fred i Hermiona. 

— Bałam się, że już cię nie zobaczę — wyjąkała Hermiona, a Fred ucałował ją czule w skroń, próbując odpędzić od niej wszystkie troski. 

— Jeszcze chwila, kochanie — wyszeptał cicho, a ona przytuliła go mocniej. — Zaraz to wszystko się skończy.

— Obiecaj mi, że nie będziesz zgrywał bohatera i oboje przeżyjemy tą bitwę — poprosiła Granger, a chłopak zaśmiał się radośnie. Jego śmiech wypełnił korytarz na przekór odgłosom walki. 

— Powiedziała ta, która zawsze robi z siebie bohaterkę. 

Nagle z tłumu wybiegli Ron i Harry. Spojrzeli zdziwieni na parę, Ron wydawał się nawet odrobinę zdenerwowany ich widokiem. 

— Hermiono, potrzebujemy cię! — zawołał Potter i pociągnął za sobą Rona. 

— Biegnij, niedługo się spotkamy — powiedział Fred i pocałował ją w sposób, którego Hermiona z pewnością nigdy nie zapomni, a następnie popchnął delikatnie w stronę, gdzie zniknęli Harry i Ron. Dziewczyna odrobinę się ociągała, ale w końcu pobiegła do przyjaciół, ciągle czując na ustach pocałunek ukochanego. 

***

Zakazany Las nigdy nie był dla niej bardziej mrocznym i okrutnym miejscem niż w tej chwili. Spoglądała na swojego ukochanego, nie mogąc się do niego zbliżyć, przytulić, pocałować, mimo że był na wyciągnięcie ręki. 

— Nie powinno tak być… — stwierdził Fred.

— Tutaj muszę przyznać ci rację — odparła Hermiona, otulając się własnymi rękoma. — Nie powinno…

— Zbyt często tutaj przychodzisz — zauważył, ale w jego głosie nie słyszała pretensji, a jedynie smutek. 

— Potrzebuję tego — wyszeptała. — Potrzebuję ciebie. 

— To już rok, Hermiono. Nie możesz tak dłużej żyć.

— Nie potrafię inaczej… 

— To, co trzymasz w ręce, jest kłamstwem… Zwykłą iluzją — powiedział, zbliżając się do niej i wskazując na jej zaciśniętą dłoń. — To nie jest prawdziwe życie.

— Jeżeli prawdziwe życie ma tak wyglądać, to go nie chcę! — powiedziała ze złością, a on uśmiechnął się jakby rozbawiony jej reakcją. 

— Nie mów tak — stwierdził spokojnie. — Powinnaś żyć i cieszyć się każdym dniem.

— Jestem szczęśliwa, kiedy jestem z tobą — powiedziała, przywołując na twarz uśmiech. 

— Byłaś szczęśliwa i ja także byłem, ale nie można zatrzymać życia w jednym momencie. Ono ciągle trwa i trzeba iść razem z nim naprzód, nawet jeżeli czasami trzeba coś lub kogoś zostawić w przeszłości — mówił, patrząc jej głęboko w oczy i hipnotyzując swoim wzrokiem. — Harry nie bez powodu zostawił to tutaj. Jestem tylko wspomnieniem, Hermiono. Nasze spotkania, rozmowy, wspólnie spędzony przez ten czas nie były do końca prawdziwe. 

— Dla mnie były…

— Pragniesz, żeby takie były, ale nie są. Tak samo jak ja… — uśmiechnął się smutno. — Wspomnienia powinny być zachowane w sercu i dawać nam siłę na przyszłość.

— Tylko dzięki naszym spotkaniom jestem w stanie funkcjonować — zaprotestowała. Nie rozumiała, nie chciała zrozumieć tego, co mówił do niej Fred. Niczego już nie tłumaczyła, niczego nie analizowała, po prostu nie dopuszczała do siebie jego słów. 

— One cię niszczą, kochanie. Przychodzisz tu za każdym razem i odchodzisz ze łzami. Każda twoja wizyta jest rozdrapywaniem ran, którym nie dajesz się zabliźnić. To wszystko wywołuje jeszcze większy ból. I może jesteś szczęśliwa podczas naszych rozmów, ale później cierpisz jeszcze bardziej. A to boli również i mnie. 

— Co powinnam zrobić? — zapytała ze łzami w oczach. Fred zbliżył się do niej tak blisko jak tylko był w stanie.

— Pozwól mi odejść, Hermiono — wyszeptał czułym głosem, jakby prawił jej najpiękniejszy komplement. — I zacznij na nowo żyć. 

— Nie chcę cię stracić. 

— I nie stracisz, zawsze będę przy tobie — powiedział pewnym głosem i uśmiechnął się figlarnie. — Jesteś na mnie skazana, Hermiono. 

— Dobrze — odpowiedziała nagle zdziwiona swoim postanowieniem. — Ale pod jednym warunkiem. 

— Jakim? 

— Pocałuj mnie — poprosiła. — Po raz ostatni. 

Fred znów uśmiechnął się i pokręcił głową.

— Hermiono, to nie jest pożegnanie — wyjaśnił, patrząc jej w oczy. — Niedługo się spotkamy, zobaczysz. Po prostu ty masz przed sobą kolejną podróż, a ja będę tutaj na ciebie czekać. 

— Proszę… — błagała go, zlękniona tym co miało nadejść. 

Fred zaśmiał się po raz ostatni w sposób, w jaki tylko on potrafił to zrobić. Delikatnie ujął jej twarz w dłonie i zbliżył się do niej. Hermiona poczuła chłodne mrowienie na policzkach, a potem… W momencie, gdy jego usta miały dotknąć jej ust, wróciło wspomnienie ich wszystkich pocałunków. Począwszy od pierwszego w noc, gdy wyznali sobie miłość, skończywszy na tym pamiętnym pocałunku podczas bitwy. I wówczas Hermiona rozluźniła dłoń i upuściła trzymany przedmiot, a wszystko to nagle znikło. Jednak pojawiło się coś nowego, ciepło gdzieś w głębi jej serca natchnęło ją nową nadzieją, że jeszcze kiedyś się spotkają i będą prawdziwie szczęśliwi. 

Hermiona odwróciła się i ruszyła z powrotem w miejsce, z którego przyszła. Nie spojrzała już w miejsce, w którym upuściła kamień. 

Kamień, który w ostatnich miesiącach trzymał ją przy życiu. 

Kamień, który przyprawił jej tyle radości i bólu. 

Kamień, który wskrzesza jedynie wspomnienia…


Cząstka duszy - Harrmione

 Kochała patrzeć w bezkres na firmamencie, próbując pamiętać o tym, że kiedyś również potrafiła być szczęśliwa. Tym razem nocne niebo nakrapiane było milionami lśniących gwiazd, które nie migotały radośnie dla niej lecz ku uciesze weselnych gości. I nawet fajerwerki Freda i George’a nie mogły równać się z tymi cudami, na które tęskno spoglądała. Letni wiatr rozwiewał jej włosy, a ich kosmyki przysłaniały jej twarz. I dobrze, bo nikt nie był w stanie dostrzec jej smutnego spojrzenia. 

Hermiona Granger stała z dala od roześmianych gości, nie potrafiła się razem z nimi bawić. Wolała trzymać się z boku, unikać ciekawskich spojrzeń, mając nadzieję, że ciemna noc wchłonie ją i zakończy ten koszmar. A jednak nie mogła się powstrzymać od tego, by co chwilę spojrzeć na tańczących nowożeńców. 

— Ładnie razem wyglądają, prawda? — spytał mężczyzna, który nagle pojawił się obok niej. Był to nie kto inny, jak sam ojciec panny młodej — Artur Weasley. Tryskał radością i dumą. Z resztą cała ich rodzina zdawała się być tego dnia najszczęśliwsza na świecie. 

— Tak — odparła cicho, odrywając spojrzenie od gwieździstego nieba i skierowała je na parkiet, gdzie lśniły dwie inne gwiazdy.

Pośrodku wirowała najjaśniejsza para tego wieczoru — Ginny i Harry, Państwo Potterowie. To było ich święto, ich wesele. Świeżo upieczona Pani Potter nigdy nie wyglądała równie pięknie, co tego wieczoru. Hermiona nie wiedziała czy to za sprawą tej cudownej białej sukni, czy może dlatego, że przez całą noc mężczyzna, którego kochała, nie odstępował jej na krok. Natomiast Harry prezentował się w eleganckim fraku nad wyraz przystojnie i gdy tak na niego patrzyła, nie mogła pozbyć się myśli, że tak powinien wyglądać zawsze — pewny siebie, wyprostowany, z delikatnym, rozmarzonym uśmiechem na ustach. Para młoda poruszała się po parkiecie z gracją, ciesząc oczy rodziny i przyjaciół. 

— Nigdy bym nie pomyślał, że ten Harry Potter będzie moim zięciem — westchnął Artur, wychylając kieliszek i wypijając jego zawartość. Hermiona spojrzała kątem oka na pana Weasleya i dostrzegła w oddali inną parę. 

— Ron również wydaje się być szczęśliwy — zauważyła, przyglądając się chwilę swojemu przyjacielowi, który tulił w ramionach rozanielona Lavender Brown. Nie spodziewała się, że po tym wszystkim, zobaczy tych dwoje jeszcze razem. Sama nie wiedziała, jak patrzeć na ich związek, bo jej zdaniem nie tworzyli zgranej pary. Ale przecież spotykali się znowu dopiero od trzech miesięcy, a ona nie miała prawa oceniać wyborów Rona. Po wojnie zrozumiała jednak jedno — najważniejsze by jej przyjaciele byli szczęśliwi. 

— Nie jest ci przykro? — spytał Artur, a ona pokręciła głową. Uśmiechnęła się jednak do pana Weasleya. Wiedziała, że zarówno on, jak i jego żona, traktowali przyjaciół swoich dzieci niczym członków rodziny i chyba wierzyli w to, że któregoś dnia ona i Harry faktycznie będą mogli nazwać siebie Weasleyami. Połowicznie im się udało. 

— Nie, cieszę się jego szczęściem.

— Ty również będziesz szczęśliwa, Hermiono — zapewnił ją pan Weasley. — A tymczasem baw się! 

Powiedziawszy to uśmiechnął się szeroko i odszedł w poszukiwaniu swojej żony. Hermiona jednak wróciła do podziwiania gwiazd. Przyglądała się im, jakby były wspomnieniami — odległymi i nieosiągalnymi, które już nie wrócą. Nawet nie spostrzegła, gdy obok niej pojawił się kolejny rozmówca.

— Dlaczego nie tańczysz? — zapytał ją Harry, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. Wydawał się być naprawdę szczęśliwy. Tak samo jak kiedyś… 

— Nie umiem tańczyć.

— Nie kłam, przecież wiem, że potrafisz — stwierdził Potter, szturchając ją w ramię. 

— Wiesz? — spytała z nadzieją w głosie, spoglądając mu głęboko w oczy.

— Oczywiście, pamiętam ciebie na Balu Bożonarodzeniowym — odparł, tarmosząc sobie włosy. Po wojnie robił tak znacznie częściej, ale Hermiona twierdziła, że ten gest zupełnie mu nie pasuje. 

— Faktycznie… — westchnęła smutno i próbując ukryć swoje rozczarowanie, odwróciła wzrok. 

— Dlaczego jesteś smutna? — dopytywał jednak, patrząc na nią niezwykle intensywnie tymi swoimi zielonymi oczami. — Chodzi o Rona i Lavender? 

— Nie, Ron i ja jesteśmy tylko przyjaciółmi i cieszę się, że układa sobie życie. 

— W takim razie o co chodzi? — Potter nie dawał za wygraną. Z resztą jak zawsze… Nie był jednak świadomy, że gdy walczy się o wszystko, to również można wiele stracić. On, choć nieświadomie, zapłacił tę cenę. 

— O nic, Harry… 

— Dobrze, jeśli nie chcesz, to nie mów — westchnął i złapał ją za rękę, spoglądając przy tym w jej oczy. — Hermiono, jesteś moją najlepszą przyjaciółką i zawdzięczam ci życie. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. Nigdy ci tego nie zapomnę. 

Ale jednak zapomniałeś, przeszło jej przez myśl, gdy przyglądała się, jak Potter wraca do swojej żony.

***

— Myślisz, że wróci? — spytała Hermiona, patrząc na zmartwionego Pottera. Ron zniknął kilka dni temu, porzucając ich pośrodku lasu w tym mizernym namiocie z medalionem Slytherina. Pozostawił po sobie jedynie żal i trzeszczące radio, które od tamtego momentu nieustannie wygrywało jakieś melodie. Nie mieli pojęcia, gdzie mógłby teraz być. Najchętniej oboje natychmiast wyruszyliby go szukać, ale nie mogli… Mieli misję do wykonania, a im dłużej zwlekali, tym bardziej przerażała ich wizja kolejnych horkruksów, których nie zdążyli jeszcze odnaleźć i zniszczyć. 

— Nie wiem, Hermiono, mam nadzieję, że jest bezpieczny — westchnął Harry i przysiadł obok dziewczyny. Wyglądał mizernie, jakby dźwigał na barkach losy całego świata, a nagle wraz z Ronem runął jeden z filarów, które nie pozwalały mu się załamać. Z początku był wściekły, ale teraz, gdy gniew zniknął, zdawał się być strasznie zagubiony. — Wiem, że ci na nim zależy. 

Zapatrzyła się przed siebie, zastanawiając się, ile prawdy było w słowach wypowiedzianych przez Pottera. Oczywiście, że jej zależało. Ron był częścią jej życia i nie wyobrażała sobie, że mogłoby go zabraknąć. Tylko nigdy nie nazwała tego, co czuła względem Weasleya. Ani wtedy, gdy rok temu spędziła długie godziny przy jego łóżku w Skrzydle Szpitalnym, trzymając go za rękę i czekając aż wybudzi się po wypiciu zatrutego miodu, ani teraz, gdy w sytuacji beznadziejnej, kiedy żadne z nich nie miało już skąd brać sił do dalszej walki, zostawił ich, a ona i tak nie potrafiła się na niego tak naprawdę wściec. Domyślała się, że Ron nie miał takiego problemu, że był świadomy uczucia, którym ją darzył. Ale nawet ten fakt nie mógł zmusić jej do tego, by sama nazwała ich relację. Bała się, że wtedy wszystko mogłoby się zmienić… 

— Myślisz o Ginny? — zapytała, próbując zmienić temat. — Chciałbyś do niej wrócić? Być teraz z nią?

— Pewnie, że chciałbym wrócić — stwierdził Harry, a Hermiona poczuła bolesne ukłucie w sercu. Z resztą nie po raz pierwszy. — Jednak byłoby to trudne. 

— Dlaczego?

— Ponieważ musiałbym jej powiedzieć, że już jej nie kocham — stwierdził Harry, garbiąc się mocno, tak że nie zdołał dostrzec szoku, który wymalował się na jej twarzy. — Wiem, że wszyscy oczekują ode mnie czegoś innego, ale ja nic już do niej nie czuję. Nie będziemy kolejną, idealną parą, która będzie wiodła szczęśliwe życie. Miałem wrażenie, że Ginny mnie rozumie, że sama doskonale wie, co przeżyłem, ale… To nie ona przeżyła to wszystko ze mną, tylko ty.

— Ja?

— Tak, bo ty… — zawahał się i zamilkł. — Nieważne, zapomnij… Ron pewnie niedługo wróci i wszystko się ułoży. 

— Dlaczego wszyscy myślą, że chcę być z Ronem? Dlaczego ty tak myślisz? — zapytał nagle Hermiona, wyładowując całą frustrację, która nagle się w niej zrodziła. Jak Harry mógł mówić o oczekiwaniach względem samego siebie i Ginny i zaraz po tym zakładać, że ona i jego przyjaciel będą razem? Spojrzała na niego z żalem, uświadamiając sobie, że to jedno zdanie, które padło z jego ust, wystarczyło, żeby zrozumiała swoje uczucia, które już przecież od dawna nią targały. — Nie chcę! Owszem, jest dla mnie ważny. Nawet bardzo ważny, zależy mi na nim, ale to mój przyjaciel. Tylko przyjaciel. 

— Tylko? — zdziwił się Harry. — Ale ja myślałem, że ty… że on… wy razem… 

— Tak nie jest — zapewniła go, łapiąc za rękę. — Kocham kogoś innego.

— Kogo?

Hermiona nie odpowiedziała na to pytanie. Nie potrafiła. Nie potrafiła wypowiedzieć na głos tego imienia, ale nie potrafiła też przerwać tego, co się właśnie działo. Pochyliła się ze strachem w stronę Wybrańca i nieśmiało zetknęła swoje usta z jego, składając na nich delikatny pocałunek. Bała się tego. Bała się od momentu, gdy uświadomiła sobie, że uczucie, którym darzy Pottera, nie jest takie samo jak to, które odczuwała względem Rona. To zawsze był Harry, to on był dla niej najważniejszy. Ale on nigdy nie pozwolił jej nawet pomyśleć o tym, że być może również jest dla niego ważna. W ten sam sposób… Obawiała się, że Harry ją odepchnie, każe zapomnieć i każda kolejna sekunda, utwierdzała ja w tym przekonaniu, ale nagle poczuła, jak jego ramiona obejmują ją w pasie i niepewnie przyciąga bliżej siebie. Ich pocałunek stawał się pewniejszy i coraz bardziej zachłanny, a w radio dało się słyszeć piosenkę, do której tej nocy zatańczyli nie jeden taniec. 

***

Hermiona wtuliła się w ciepły tors Harry’ego, pozwalając by jego zapach otulił ją z zewsząd i jeszcze przez chwilę pozwolił trwać w myśli, że wszystko jest dobrze, że w ich świecie nie ma już miejsca na wojnę i śmierć, a dowodem tego miała być właśnie ta noc — pierwsza, którą spędziła z Harrym Potterem, jej Wybrańcem. Nigdy nie sądziła, że ich losy tak się potoczą. Było to nazbyt nierealne i może przez to jeszcze piękniejsze. Harry przygarnął ją bliżej siebie, tak, że ich ciała znów do siebie przyległy, łącząc się w jedno, a Hermiona poczuła dreszcz. Z początku przyjemny, jednak po chwili przerodził się w coś niepokojącego, co mimo całej radości zagnieździło się na dnie jej serca.

— Myślisz, że to zaakceptują? — zapytała szeptem, bojąc się usłyszeć odpowiedź. — Ginny i Ron są naszymi przyjaciółmi i oboje żywią względem nas poważne uczucia… A pozostali Weasleyowie? 

— Też się tego boję, Hermiono — westchnął Potter i pogładził dłonią jej plecy. — Wiem, że Ron jest w tobie zakochany, nie raz mi o tym mówił. A ja długo starałem się, by to tylko jeden z nas cię kochał… Nie postąpiłem tak, jak powinien prawdziwy przyjaciel, zdradziłem go, ale nie mogłem tak dłużej, nie mogłem okłamywać siebie ani ciebie… Jego również nie powinien więc… Jeżeli ty nic do niego nie czujesz… 

— Nie czuję — zapewniła go natychmiast. — Kocham ciebie, Harry. 

— A ja kocham ciebie, Hermiono. 

***

Dookoła rozbrzmiewały wiwaty, ludzie rzucali się sobie w ramiona i płakali ze szczęścia, wykrzykując imię Harry’ego. Hermiona biegła przed siebie, wymijając wszystkich w poszukiwaniu swojego ukochanego. Tak bardzo się o niego bała, gdy wyruszył samotnie do Zakazanego Lasu, a potem, gdy Hagrid przyniósł jego ciało, myślała, że świat się zawalił, że razem z nim odeszła znaczna cząstka jej samej. Jednak Harry żył, pokonał Voldemorta i zakończył całe to piekło. Teraz będą mogli w końcu być razem i powiedzieć całemu światu o swojej miłości. 

— Harry! — zawołała radośnie na widok czarnowłosego chłopaka i natychmiast wpadła mu w ramiona, całując jego rozgrzane policzki. — Tak bardzo się bałam! 

— Hermiono, nic mi nie jest. Udało się! — zawołał, odwzajemniając uścisk. — Widziałaś gdzieś Ginny?

— Ginny? — spytała i niczym rażona piorunej, odsunęła się od niego. 

— Widziałem ją podczas bitwy — wyznał Harry, rozglądając się dookoła. — Bałem się o nią i teraz po prostu muszę ją znaleźć. 

— Dlaczego?

— Kocham ją, Hermiono! — wykrzyknął z uśmiechem na twarzy. 

— Kochasz? 

— Najmocniej na świecie! 

***

Wówczas tego nie rozumiała. Dla niej świat runął, szczęście przestało istnieć, a nikt nawet nie dowiedział się dlaczego. Harry w końcu odnalazł Ginny, byli tacy szczęśliwi. Hermiona jednak nie mogła udawać, że nic się nie wydarzyło, powiedziała Ronowi, że go nie kocha i nie mogą być razem, a on całe szczęście nie czekał długo, by się po niej pocieszyć. Teraz jednak, gdy patrzyła na uśmiechnięte twarze swoich przyjaciół, bawiących się na weselu Potterów, znała już całą prawdę. 

Miłość, która połączyła ją i Harry’ego była sprzeczna z jego honorem, wiązała się z najgorszą w jego mniemaniu zbrodnią — ze zdradą przyjaciela. I gdy Potter ruszył na pewną śmierć do Zakazanego Lasu, by dopełnić przeznaczony mu los, Voldemort niszcząc ostatni horkruks, zniszczył w nim również wszystko to, co było niehonorowe. Wyrywając cząstkę swojej duszy z ciała Harry’ego, wyrwał również Hermionę z jego serca, a wspomnienie ich wspólnie spędzonych chwil zniknęło z jego pamięci. 

Harry zapomniał tamtą pamiętną noc. 


Wszystko skończyło się dobrze - Dramione

 Rytmiczny stukot obcasów niósł się echem po pustym, wyłożonym marmurem korytarzu. Charakterystyczny, metaliczny dźwięk unoszącej się między piętrami windy stawał się coraz głośniejszy, z każdym krokiem. Bezwiednie wsłuchiwała się, próbując przewidzieć, ile czasu jej zostało na dotarcie do celu, żeby nie przegapić windy. Sapnęła zmęczona, nie zwalniając ani trochę i spróbowała dmuchnąć na tyle mocno, by nieco odrzucić niesforne loki, które wpadały jej na twarz, zasłaniając tym samym pole widzenia. Trzeba było ściąć te kłaki, warknęła na siebie w myślach, gdy kolejne pasmo wpadło jej do oczu. Z trudem utrzymała papiery wysypujące się z licznych teczek i zastanawiała się, dlaczego, na Merlina, zrezygnowała z tego urlopu? Przecież te kilka miesięcy by jej nie zbawiło, zdążyłaby dojść do siebie, ale nie… Gdyby od razu nie rzuciła się na głęboką wodę, to nie byłaby Hermioną. 

Przeszło pół roku spędziła w domu i był to czas cudowny, najpiękniejszy w jej życiu, ale każdy kolejny dzień obdzierał to piękno drobinka po drobince. I kto wie, czy nie pozwoliłaby na zrujnowanie tego przez własną ambicję, gdyby nie rozmowa z teściową. Nie jesteś stworzona do siedzenia w domu, ale to nie czyni cię złą matką. Długo ją namawiała do tego, by postawiła na własne szczęście, samorealizację, a nie zamykała się w domu do końca urlopu macierzyńskiego tylko po to, żeby udowodnić coś sobie i innym. Kochała swoją córeczkę całym sercem, uwielbiała na nią patrzeć, przytulać, nucić kołysanki i czytać cichutko przy jej kołysce. Spełniała się jako matka, ale nie mogła nic poradzić na to, że całe jej życie było niezwykle harmonijne, swój wewnętrzny spokój równoważyła ekscytującymi przygodami i ciągłym działaniem. I teraz kiedy w jej życiu zapanował nieustanny spokój, zaczynała powoli wariować… Nie było już Voldemorta, nie było wojny ani żadnych ryzykownych misji do wykonania. Miała w życiu wszystko — rodzinę, przyjaciół, cudownego mężczyznę, dziecko, a jednak jej ciągle czegoś brakowało. I chociaż decyzja o przerwaniu urlopu macierzyńskiego i skorzystaniu z pomocy teściowej była trudna, to jednocześnie była również czymś czego potrzebowała. 

I kiedy tego dnia po raz pierwszy od miesięcy wyszła z jednego z ministerialnych kominków, czuła, że jest na miejscu. Brakowało jej zatłoczonego atrium, przyjaznych twarzy, a przede wszystkim działania. Aż nie mogła się doczekać, aż na nowo wdrożyć się we wszystkie sprawy, tym bardziej, że jej praca miała wyglądać zupełnie inaczej niż przed ciążą. Żałowała jedynie, że po całym tym czasie wypadła z obiegu i ku jej zaskoczeniu powrót nie okazał się tak łatwy, jak tego oczekiwała. A tyczyło się to wielu kwestii, nawet tak najprostszych, jak przemierzanie kilometrowych korytarzy ministerstwa, które dłużyły się w nieskończoność… 

Dopadła do windy na kilka sekund przed jej przybyciem, mając przy tym już niezłą zadyszkę. Zacisnęła ramiona na teczkach, nie chcąc ich upuścić, bo zbieranie tych wszystkich papierów z podłogi, wcale jej się nie uśmiechało… Drzwi rozsunęły się ze zgrzytem i w pierwszej chwili uznała, że winda jest pusta. Weszła więc do niej, wzdychając ciężko. 

— Witaj, Hermiono. — Podskoczyła na dźwięk męskiego głosu, a wszystkie papiery wyślizgnęły jej się z rąk. Zaklęła cicho i nie odpowiadając na przywitanie, nachyliła się natychmiast, by wszystko pozbierać. Hormony to przekleństwo, pomyślała ze złością, zastanawiając się po raz setny, czemu w świecie magii nie wynaleziono jeszcze eliksiru, który mógłby zniwelować te wszystkie nieznośne dolegliwości, które towarzyszyły czarownicom podczas ciąży i po niej. — Poczekaj, pomogę ci. 

— Nie trzeba — mruknęła dość nieprzyjemnie, odrzucając swoje loki do tyłu, by w końcu mogła coś zobaczyć. I zobaczyła. Nie pamiętała, kiedy spotkali się ostatnim razem, ale za każdym razem, gdy widziała ten arogancki uśmieszek, miała ochotę go palnąć. Niezmiennie od momentu, w którym się poznali. 

— Widzę, że dzisiaj nie w humorku — stwierdził, nie podnosząc nawet wzroku, ale wyraz jego twarzy nie zmienił się ani trochę. Sapnęła zirytowana, spoglądając na niego spode łba, a kiedy tak mu się przyglądała, mężczyzna próbował poskładać rozrzucone papiery. 

Są twarze, których się nie zapomina przez całe życie i dla Hermiony jedną z nich była ta należąca do Dracona Malfoya. Nikt nie miał tak jasnych oczu, porcelanowej, nieskazitelnej skóry i platynowych, zawsze nienagannie ułożonych włosów jak on. Było w nim coś, co zapadało w pamięć. Nie wiedziała czy chodziło o ten arogancki uśmieszek, spojrzenie pełne wyższości, czy arystokracką manierę, którą odznaczała się cała jego postać. A może raczej o to, że od rozpoczęcia szkoły ich ścieżki nieustannie się krzyżowały i to niekoniecznie w sytuacjach pozytywnych. Być może wszystko na raz? Nie ważne, o co chodziło, ale znała jego osobę równie dobrze co Rona i Harry’ego. I chociaż od zakończenia szkoły minęło kilka lat, i zarówno oni, jak i on zdążyli już wydorośleć, to Hermiona ciągle widziała w nich wszystkich te same dzieciaki, które spotkały się w Hogwarcie. Nieważne, że teraz stał przed nią dojrzały już mężczyzna, z pociągłą męską, a nie chłopięcą twarzą i w idealnie skrojonym — a jakże! — garniturze. Było w niej coś tak silnie sentymentalnego, że zawsze dostrzegała w swoich szkolnych znajomych więcej z czasów młodości. W nim również. — Chyba powinienem ci pogratulować — powiedział, wstając i wyciągając w jej stronę plik papierów. Nic nie powiedziała, jedynie uśmiechnęła się uprzejmie, a tak przynajmniej jej się wydawało. Tego dnia usłyszała już tyle gratulacji, że nie potrafiła zareagować na kolejne równie entuzjastycznie. Z resztą, czy Malfoy rzeczywiście jej gratulował? 

— Poziom IV. Departament Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami — rozległ się metaliczny kobiecy głos i winda się zatrzymała z cichym zgrzytnięciem. Hermiona drgnęła i sama wstała z kolan. Nie raz poruszała temat unowocześnienia systemu windowego, który jej zdaniem naprawdę był niedoskonały, a te ciągłe zgrzyty i piski za każdym razem ją w tym utwierdzały. 

— To moje piętro — powiedziała jak najbardziej naturalnie i odebrała od Malfoya swoje papiery. Gdy drzwi windy się otworzyły, zamierzała wysiąść i udać się do swojego biura. 

— Przypadkiem nie zmieniłaś departamentu? — spytał, przyglądając się jej uważnie, a w tym samym momencie kilka papierowych samolocików z wiadomościami wewnętrznymi wleciało do środka i zawisło w powietrzu tuż nad ich głowami. 

— Zmieniłam… — mruknęła zbita z tropu, zastanawiając się jakim cudem była na tyle rozkojarzona, że najpewniej wysiadłaby na złym piętrze. Razem z mlekiem, Rose wyciąga ze mnie również rozum… Przecież już dawno przestała pracować dla Departamentu Kontroli. Nigdy nie wiązała z nim swojej przyszłości, był to dla niej krótki, ale również bardzo ważny epizod, który nastał krótko po Owutemach. Była to naturalna kontynuacja jej dawnego projektu. I chociaż WESZ w Hogwarcie nigdy nie odniosła oczekiwanych rezultatów, to jednak po latach udało jej się poprawić żywot skrzatów domowych i oficjalnie przyznano im kilka praw, na które one również się zgodziły. Nie doszło do całkowitego wyzwolenia skrzatów, tak jak to założyła za młodu, ale miała czyste sumienie, wiedząc, że udało jej się doprowadzić tę sprawę do końca. Naprawdę nie znosiła mieć na koncie niezakończonych projektów… I gdy tylko jej się to udało, przeniosła się do Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, gdzie miała o wiele więcej możliwości, a perspektywy były niezwykle obiecujące. Kto wie, może kiedyś zasiądzie w Wizengamocie? Zmiana stanowiska nastąpiła jednak, na krótko przed jej ciążą i urlopem macierzyńskim, więc nie udało jej się za bardzo zadomowić w nowym miejscu. 

— Naprawdę gratuluję — powiedział uroczystym tonem Draco, wyrywając ja z rozmyślań o jej roztargnieniu. Winda ruszyła dalej. Hermiona spojrzała na niego, a Malfoy wyczuł w tym chyba jakąś niepewność, bo od razu dodał: — Gratuluję i podziwiam, że tak szybko wróciłaś do pracy. No nie patrz tak na mnie… — mruknął i sam odwrócił wzrok, a ona przyłapała się na tym, że faktycznie jej skupiona mina i przeciągłe spojrzenie mogło być dla niego niekomfortowe. Z resztą cała sytuacja była niezręczna, o chyba nigdy nie przyszło im zostać sam na sam w tak małym pomieszczeniu jak ministerialna winda. Do tego jej zachowanie, które faktycznie mogło się wydać mu dziwne, ale cóż mogła poradzić na to, że ciąża najwidoczniej całkowicie ją zmieniła i ciągle borykała się z tym wszystkim. Kiedyś przecież niezwykle rzadko bywała rozkojarzona, pozwalała sobie bezmyślnie zawiesić na kimś wzrok. Znowu nic nie powiedziała, a milczenie najwidoczniej tego dnia było czymś nie do przyjęcia dla Draco Malfoya, który znów zabrał głos, tym razem również nieco nieprzytomnie: — Astoria jest tak słaba, że ledwo wstaje z łóżka.

— Zupełnie jej się nie dziwię — westchnęła, przypominając sobie swój ostatni trymestr, który był dla niej prawdziwą torturą. Naprawdę gdy myślała o tym, że miałaby przeżyć to jeszcze raz, przechodziły jej dreszcze, a Molly Weasley, jej wspaniała teściowa, była w jej oczach niezniszczalną bohaterką, która powinna otrzymać nagrodę za każdym razem, gdy powoływała na świat kolejne ze swoich dzieci. 

— Jest ruda, prawda?

— Tak i nosi ubranka po starszych kuzynkach. Tak tylko mówię, gdybyś miał wątpliwości co do tego, czy jest Weasleyem — powiedziała ostro, przyciskając do piersi teczki. Dupek, przeszło jej przez myśl, gdy kątem oka dostrzegła, że na jego twarzy znów pojawił się ten nieznośny uśmiech. — Spokojnie twoje nie będzie rude… 

— Wolałbym, żeby było rude, niż żeby chociaż trochę przypominało mojego ojca… — mruknął całkowicie poważnie, spoglądając na nią zamglonym wzrokiem, a ona aż zadrżała. Czy to z powodu tego pustego spojrzenia, czy może raczej na wspomnienie Lucjusza Malfoya? Przecież minął zaledwie miesiąc, od kiedy wszystkie pismaki podały do wiadomości publicznej, że powszechnie znany, paskudnie bogaty śmierciożerca odszedł z tego świata. Mówili o tym wszyscy, ale nikomu nie było żal… Wręcz przeciwnie! Panował twierdzenie, że jest o jednego zbrodniarza mniej na świecie. Nikt jednak nie pomyślał o jego rodzinie. Bo mimo, że Lucjusz Malfoy nie zasługiwał na współczucie, to oni mimo wszystko stracili kogoś. 

— Przykro mi… — szepnęła, ale Draco od razu pokręcił głową, przerywając jej. 

— Nieprawda, mi również nie jest… — stwierdził beznamiętnie. — A przynajmniej nie tak, jak powinno być. 

— Był twoim ojcem — stwierdziła, jakby to cokolwiek miało zmienić.

— Orderu Merlina za to nie dostał — zażartował i uśmiechnął się na ten swój irytujący sposób. Ale Hermiona wiedziała, że była to jedynie dobra mina do złej gry, że za tą obojętnością próbuje skryć całą masę emocji, z którymi chyba nie potrafił sobie poradzić. I wtedy zrobiło jej się go żal. Bo przecież mimo wszystko był młodym mężczyzną, który całe życie trwał w cieniu ojca, próbując sprostać oczekiwaniom, a wkrótce sam miał zostać rodzicem i zbiegło się to akurat w czasie ze śmiercią Lucjusza. 

Chciała powiedzieć coś pokrzepiającego, ale w tym właśnie czasie winda zaskrzypiała przeraźliwie i zatrzymała się w miejscu. Oboje spojrzeli po sobie i już wiedzieli, co to oznacza. Utknęli.

— Szlag! Mówiłam Kingsleyowi, że trzeba wymienić te windy… — warknęła i uderzyła pięścią w zablokowane drzwi, jakby to miało jakkolwiek pomóc, a Malfoy tylko jej się przyglądał. — No co?

— Zapomniałem, że teraz wszyscy poza Malfoyami mają znajomości wśród wyższych sfer — powiedział, a jakaś dziwna nuta w jego głosie pozwalała jej myśleć, że nie mówił tego z żalem, a być może z rozbawieniem. Czy Draco ze szkoły potrafiłby powiedzieć coś podobnego bez jadu w głosie, nie będąc urażonym faktem, że jego rodzina nie piastuje już wysokiego miejsca w społeczeństwie? 

— Porządni ludzie powinni trzymać się blisko siebie — powiedziała i dopiero, gdy te słowa opuściły jej usta, zrozumiała, że zabrzmiało to o wiele bardziej wrogo i oskarżająco niż zamierzała. I zmieszała się tym faktem na tyle, że nawet nie spróbowała sprawdzić, jak Malfoy zareagował. — Cholera nie wyrobię się z tym wszystkim. 

— Spokojnie, rzucę na windę zaklęcie lewitujące i będzie po sprawie… — stwierdził całkowicie spokojnie, sięgając ręką do wewnętrznej kieszeni marynarki, żeby wyciągnąć różdżkę, ale w tym samym momencie Hermiona ponownie upuściła papiery i złapała go mocno za ramię. 

— Nawet nie próbuj! — zawołała, uwieszając się na jego ręce, a on spojrzał na nią zszokowany, zamierając w bezruchu. Hermiona przełknęła szybko ślinę, zdając sobie sprawę, że jej zachowanie było bardzo niestosowne, zwłaszcza jeśli spojrzeć na ich dotychczasową relację. — Jeśli byś to zrobił, to natychmiast zlecielibyśmy na sam dół, a co gorsza sparaliżowałbyś transport w całym budynku. Transport Ministerstwa Magii można modyfikować jedynie w Biurze Bezpieczeństwa. 

— Masz na myśli Biuro Patentów Absurdalnych? — spytał, przyglądając jej się uważnie, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.

— Nie, Biuro Bezpieczeństw jest na poziomie Atrium zaraz za… — przerwała nagle swoje tłumaczenie, zdając sobie sprawę, że on doskonale wie, gdzie jest to biuro i po prostu się z niej teraz nabija. Odsunęła się natychmiast od niego, poprawiając szatę i z naburmuszoną miną syknęła: — Świetnie, kpij, ile chcesz. 

— Nie kpię, po prostu bawi mnie to, że Panna Wiem To Wszystko po tylu latach nie wyszła z wprawy — wytłumaczył całkowicie spokojnie, uśmiechając się i jednak sięgnął po różdżkę, ale tylko po to, żeby na nowo ułożyć jej papiery, z tym że tym razem położył je pod jej nogami, by znowu ich nie upuściła. A gdy już to zrobił, spojrzał ponad ich głowy, gdzie samolociki z wiadomościami poruszały się coraz niespokojniej, nie mogąc dostać się we wskazane miejsce i machnął różdżką po raz kolejny, by te spadły na ziemię. Hermiona spojrzała na niego z naganą. 

— Pewnie. Lepiej byś się przysłużył gdybyś posłał patronusa do strażników, żeby nas stąd wyciągnęli. 

— Nigdy nie wyczarowałem patronusa — powiedział już bez cienia uśmiechu i odwrócił się do niej plecami. Hermionę przeszedł dziwny dreszcz, gdy uświadomiła sobie, że to wyznanie nie wiązało się z brakiem umiejętności magicznych, a z czymś zupełnie innym

— Nawet po… — spróbowała spytać, przyglądając się bezwiednie, jak Malfoy ściąga z siebie marynarkę i rozpina górny guzik koszuli, żeby później usiąść na podłodze pośród leżących bez ruchu samolocików. Spojrzał na nią krótko, a potem zaczął podwijać rękawy. Zastanawiała się czy próbował przez to pokazać, że zapewne jeszcze chwilę sobie tutaj posiedzą, czy miał inny cel… Bo jeżeli chciał sprowokować ją do tego by spojrzała na jego lewe ramię, to udało mu się. Wręcz machinalnie skierowała wzrok w miejsce, gdzie niegdyś u każdego z popleczników Voldemorta można było dostrzec odznaczający się na skórze Mroczny Znak. Teraz, po latach od upadku Toma Riddle’a, tak jak to się stało również wcześniej, gdy zniknął na kilkanaście lat, tatuaż prawie całkowicie wypłowiał. Jednak nadal ciągle był dostrzegalny, niczym sina blizna przypominająca o strasznych czasach. I wtedy pomyślała, jak Draco mógł z tym żyć? Zawsze chodził zapięty po samą szyję, nie pozwalając, by ktokolwiek dostrzegł dowód na jego niechlubną przeszłość. Chociaż i tak wystarczyło nazwisko, by szeptano za jego plecami, a to z pewnością nie pomagało mu w karierze — zwłaszcza jeżeli chodziło o Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Malfoy jednak od lat nie poddawał się i pracował ciężko, a z tego co sama wiedziała, nigdy nie wykorzystał żadnych znajomości ani swoich pieniędzy, żeby jakoś podnieść swój status w Ministerstwie. Ale nawet jeżeli ludzie nie widzieli tego znaku, to on musiał na niego patrzeć codziennie, żyć ze świadomością, że on ciągle tam jest, choć z biegiem czasu wyblakł niczym wspomnienie. 

— Śmierciożercy nie są do tego zdolni. Po prostu… — powiedział beznamiętnie, wzruszając ramionami i rozsiadł się na podłodze w miarę wygodnie, biorąc do ręki jeden z samolocików. 

Hermiona chciała w pierwszym odruchu zaprzeczyć, powiedzieć, że nie był śmierciożercą, ale to było kłamstwo. Bo przecież nim był, nie ważne z jakich powodów, ale przyjął Mroczny Znak. Był jednym z nich. Poczuła dreszcz na plecach i dziwnie zawstydzona swoją reakcją, sama wyjęła różdżkę i posłała patronusa z zawiadomieniem o awarii. I kiedy patrzyła, jak jej zaklęcie przenika przez ścianę szepnęła cicho:

— Snape potrafił.

— Porównywanie kogokolwiek do niego, jest bardzo niebezpieczne… — stwierdził, a jego głos na powrót zdawał się być dość beztroski. — W tym przypadku mógłby poczuć się urażony tym, że postawiłaś mnie na równi z nim. 

— On zawsze czuł się urażony… — mruknęła i osunęła się po ścianie, żeby również usiąść na podłodze. 

— Prawda — przytaknął, uśmiechając się pod nosem. Nie wiedziała czy wspominał teraz ich profesora, czy kiedykolwiek pomyślał, że powinien iść za jego przykładem i spróbować odkupić swoje winy. Ona jednak skupiła się na tym, że w po latach nie wyglądają na wrogów, że być może on nie jest już tym samym fanatykiem czystej krwi, który wyzywał ją od szlam. W tym momencie bardziej przypominali dwójkę przyjaciół, którzy rozsiedli się na korytarz między zajęciami w szkole. A to wrażenie spotęgował fakt, że podczas dłuższej chwili milczenia Draco zaczął rzucać leżącymi samolocikami po windzie, jakby to była lekcyjna zabawa. — Wiesz, że nie chciało mi się wierzyć, gdy w Proroku napisali o waszym ślubie? Myślałem, że masz więcej rozumu i nie skończysz z Wieprzlejem. 

— Ja nie dowierzałam, że znalazła się na świecie kobieta, która chciałaby z tobą być, Malfoy — odgryzła się natychmiast i omal nie uśmiechnęła się, bo zabrzmiało to bardziej jak przekomarzanie niż wrogie wyzwiska. Draco natomiast nie miał żadnych oporów i uśmiechnął się szeroko. I chyba szczerze.

— Ja też w to ciągle nie wierzę… 

— Daj spokój, zawsze lubiłeś robić z siebie ofiarę — mruknęła, bo zdawało jej się, że wyczuła w tej wypowiedzi niemą prośbę o to, by zapewniła go, że jest kimś kogo można kochać i z kim można pragnąć przeżyć życie.  

— W przeciwieństwie do ciebie, ja nie wspominam najlepiej szkoły — stwierdził od razu, próbując się bronić. — Generalnie niewiele mam dobrych wspomnień. 

— Dla mnie Hogwart to najwspanialszy czas w moim życiu, no nie licząc ostatnich miesięcy… — powiedziała i tym razem to ona się uśmiechnęła. Pomyślała o tym wszystkim, co dała jej szkoła i o tym, że jej córeczka za jakiś czas też będzie miała możliwość by to przeżyć. 

— Wszystkie lata w Hogwarcie? — dopytywał, przyglądając jej się uważnie. 

— W sensie?

— Ten ostatni rok również? — To pytanie zbiło ją z tropu. Musiała chwilę pomyśleć, przebiec szybko po szkolnych wspomnieniach, żeby uświadomić sobie, że jej ostatni rok w szkole był inny od pozostałych. Bo gdy wojenna zawierucha ustał, to ona jako jedyna wróciła, by skończyć edukację i przystąpić do egzaminów. Ron i Harry w tym czasie angażowali się w działania aurorskie i doprowadzenia świata do jako takiego ładu. Właściwie to mało kto z ich rocznika wrócił. Nawet Neville zdecydował się skończyć edukację jeszcze później, a nie od razu po tym, jak skończyła się wojna. Ale ona i kilku innych, a w tym również Draco, wrócili natychmiast po odbudowie szkoły.

— Również, chociaż był całkowicie inny od poprzednich — odpowiedziała bez namysłu.

— I tutaj się zgadzamy — powiedział i westchnął ciężko. — Nigdy ci nie podziękowałem za to, że wtedy…

— Nie musiałeś — przerwała mu i uśmiechnęła się. Tamten rok rzeczywiście był inny. Nie był zły, ale został pozbawiony pewnej niewinności, ostatniego oddechu przed dorosłością, który powinien im towarzyszyć, bo przecież dorosnąć musieli dużo wcześniej. Do dziś pamiętała, że brakowało jej Harry’ego i Rona. I mimo że miała obok siebie Ginny, Lunę i pozostałych uczniów, których przecież doskonale znała, to czuła się niezwykle samotna i tej samotności również szukała. Była przecież Hermioną Granger, przyjaciółką Wybrańca, bohaterką i każdy chciał z nią porozmawiać, wiedzieć o jej życiu jak najwięcej, wyciągnąć z niej najmniejszą informację. Z początku znosiła to dzielnie, ale potem była tym najzwyczajniej zmęczona. Nie ona jedyna była w tej sytuacji. Bo chociaż postrzegany zupełnie inaczej, Malfoy również nie miał wówczas łatwego życia. Miał nawet gorzej, bo wszyscy obwiniali go o wszystkie zbrodnie wojenne. I nawet nie wie, jak to się stało, ale topór wojenny, który dzielił ich znajomość od zawsze zniknął, pozostawiając po sobie ogromny dystans. To jednak nie było ani dla niej, ani dla niego problemem. Nie chcieli ze sobą rozmawiać, nie mieli nawet o czym. Zbyt wiele ich różniło. W tym milczeniu było jednak coś pojednawczego. Często zdarzało się, że szli w tym samym kierunku, siedzieli w bibliotece, całkowicie osobno, a jednak na swój sposób razem. Wystarczyło jedno spojrzenie, które mówiło im, że drugi człowiek jest obok, ale niczego od niej nie chce. Dobrze było spojrzeć czasami na kogoś bez obaw, że zaraz zasypie ją gradem pytań, że będzie czegoś od ciebie chciał, po prostu egzystował w tej samej przestrzeni co ona i pragnął chwili bez ciągłego zainteresowania i szumu wokół niej. Sama była za to mu wdzięczna, więc nie oczekiwała żadnych podziękowań. Byli kwita. — Nie musisz. 

— Za wiele rzeczy wam nie podziękowałem… — mruknął, najwidoczniej sam pozwolił na chwile wciągnąć się w swoje rozmyślania, ale gdy spostrzegł, że ona już skończyła podróż w przeszłość, uśmiechnął się arogancko. — I nie zrobię tego, mam jeszcze trochę swojej dumy. 

— Ty nie jesteś dumy, ale zadufany w sobie — stwierdziła, wciągając ze świstem powietrze. Rozejrzała się dookoła, jakby miała gdzieś dostrzec jakąś oznakę, że zaraz wydostaną się z tej przeklętej windy. Jakąkolwiek. Rozmowa z Malfoyem była naprawdę męcząca i to na wielu płaszczyznach, a już zwłaszcza drażniła ją jego zmienność, którą już kilkakrotnie zauważyła tego dnia. Z przerażającą łatwością przechodził z szyderczego uśmiechu i kąśliwych uwag, przez sentymentalne, ruszające serce wyznania, aż do przerażającego smutku. Ona sama się w tym gubiła, a co dopiero on. 

— Naprawdę zawsze chciałem, byś choć raz nie miała racji… — mruknął, przyjmując jej obelgę z całkowitym spokojem, jakby nawet się z tym zgadzał. Również rozejrzał się po windzie i spytał: — Myślisz, że nasze dzieci będą takie jak my?

— Co masz na myśli?

— Że też będą wrogami.

— My nie jesteśmy wrogami — sprostowała i zrobiła to całkowicie szczerze. Gdy byli wrogami, nie potrafili wytrzymać obok siebie, nawet gdy nic nie robili. On rzucał wyzwiskami i od razu łapał za różdżkę, a ona posuwała się do bardziej mugolskich metod i nie raz dała mu w twarz. Wtedy było inaczej, zupełnie inaczej. Wrogość z czasem wyparowała, nie mieli już zbyt wielu powodów by się nienawidzić, a przecież każde z nich chciało zapomnieć o tym, co złe. — Już nie, Draco. 

Twój mąż też tak myśli? 

— On… Ron jest uparty jak osioł i nigdy tego nie przyzna, nawet jeśli tak myśli. Za to ja i Harry nie traktujemy cię jak wroga, chyba wiesz o tym, prawda? — powiedziała, spoglądając mu w oczy. Pamiętała doskonale dzień, w którym Harry i Draco podali sobie ręce. Z resztą Prorok długo nie dawał o tym zapomnieć. Był to jednak gest równie oczyszczający, co ich relacja podczas ostatniego roku w Hogwarcie. Nic sobie nie tłumaczyli, za nic nie przepraszali, chcieli zapomnieć… I tyle, żyć z czystą kartą. — A nasze dzieci… Albus, moja Rose i… 

— Scorpius — wtrącił, uśmiechając się szeroko, chociaż smętnie. Ona również się uśmiechnęła.

— I Scorpius — kiwnęła głową, uzmysławiając sobie, że ich pociechy rzeczywiście będą w podobnej sytuacji co oni, ale to przecież niczego nie definiowało. — Oni będą dorastać w innych czasach niż my i może dzięki temu nie popełnią naszych błędów. 

— Tego bym życzył synowi — szepnął cicho, garbiąc się i pocierając lewe przedramię, jakby mógł zetrzeć resztki znaku. — Żeby nie popełnił moich błędów, żeby nie był złym człowiekiem… 

— Ty też nie byłeś złym człowiekiem, Draco — powiedziała mocnym głosem i złapała go za rękę, żeby ścisnąć ją mocno i zmusić go do spojrzenia na nią. Malfoy uniósł wzrok i uśmiechnął się kpiąco, jakby chciał jej powiedzieć, że nie musi kłamać, bo sam doskonale zna prawdę. Hermiona westchnęła i wywróciła oczami. — No dobra, byłem strasznym dupkiem, ale nie byłeś zły. Raczej potwornie zagubiony, ale to też nie była do końca twoja wina. Żaden człowiek nie rodzi się zły czy dobry…

— Ale taki się staje? — spytał, patrząc na nią tak, jakby jej słowa wcale nie zmieniały tego, jak o sobie myśli. Nie mogła zaprzeczyć, była zdania, że decyzje, które człowiek podejmuje mniej lub bardziej świadomi decydują o tym, jakim będzie człowiekiem. Ale przecież nikt nie jest sam we wszechświecie, nikt nie żyje w zupełnym odosobnieniu, z dala od jakichkolwiek relacji czy społecznych wpływów.

— Albo go takiego tworzą… 

— Masz na myśli mojego ojca? — prychnął cicho i skrzywił się z niesmakiem. — Lucjusz Malfoy już zawsze będzie dla mojej rodziny niczym fatum i będzie nas ciągnął na dno… 

— Tak wcale nie musi być — powiedziała, mając nadzieję, że brzmi wystarczająco przekonująco. — Draco, wybrałeś w życiu zły autorytet, ale to był twój ojciec, a każde dziecko chce patrzeć na swojego ojca jak na bohatera. Nie zmienisz przeszłości, ale możesz sprawić, że Scorpius będzie miał za wzór fantastycznego tatę, który mimo wszelkich przeciwności ostatecznie stał się porządnym facetem o właściwej hierarchii wartości. 

— Czy to jest możliwe? — spytał, a w tym pytaniu aż boleśnie wybrzmiewała nadzieja, że być może słowa Hermiony są prawdziwe, że może Draco nie jest przeklęty i ma jeszcze możliwość odmienić swój los. I wcale nie musi to być kolejna tragedia, w której fatum, niezależnie czy będzie to wspomnienie Lucjusza Malfoya, przeszłość, czy wrogo nastawieni ludzie, bez względu na wszystko dogoni bohatera. Bo przecież nawet Draco mógł się stać bohaterem. Być może nie dla świata, ale z pewnością dla swojego syna i swojej rodziny, a to przecież oni byli najważniejsi.

— Dlaczego nie? — spytała uśmiechając się szeroko, z powrotem siadając pod ścianą. — Dostałeś przecież szansę… Nie zostaliście skazani, znalazłeś kobietę, która mimo przeszłości, chce budować z tobą przyszłość, spodziewacie się dziecka, a twój ojciec nie ma już żadnego wpływu na wasze życie. Zastanów się tylko, co jest dla ciebie najważniejsze, Draco, i spraw by świat, w którym twój syn będzie naprawdę szczęśliwy, istniał naprawdę — powiedziała i w tym samym momencie znów coś przeraźliwie skrzypnęło, a winda powoli wznosiła się do góry. Hermiona spojrzała na leżące obok papiery, zdając sobie sprawę, że nie za wiele już dzisiaj zrobi. Nie po takiej rozmowie. Wzięła jednak je do ręki i dźwignęła się na równe nogi, spoglądając jeszcze na Malfoya. — Przecież w głębi serca każdy dupek może być dobrym człowiekiem. 

— Dziękuję, Hermiono — powiedział i chociaż jego słowa zagłuszył głos mówiący, że dojechali na drugie piętro, gdzie znajdował się Departament Przestrzegania Prawa, to doskonale go słyszała i uśmiechnęła się szeroko, myśląc o tym, że właśnie w tym momencie Draco Malfoy wyzbył się tych resztek dumy i podziękował jej za coś. Mimo że zapewniał, że to się nie wydarzy. —  Twoje przemądrzałe gadanie naprawdę wiele mi dało. 

Wymienili między sobą uśmiechy, które być może nie były do końca pogodne, ale były dla nich porozumieniem, tak jak tamte spojrzenia w Hogwarcie.

Hermiona pomyślała o tym, że gdy tylko wróci z pracy, w domu powinien być już Ron, że razem odbiorą Rosie z Nory, a potem pójdą na spacer, opowiedzą sobie o tym dniu, a wieczorem usiądą przy kołysce córki, a jej mąż zacznie cicho czytać baśnie, próbując udawać, że wcale sam nie jest nimi zafascynowany. I na myśl o tym pomyślała, że rozpiera ją radość, że jest naprawdę szczęśliwa ze swojego życia, że oni wszyscy mimo wszystko przetrwali właśnie po to, by być szczęśliwi. A gdy przekroczyła już próg windy, wychodząc na korytarz, odwróciła się jeszcze, by spojrzeć na siedzącego na podłodze pośród papierowych samolocików Dracona i naprawdę wierzyła, że i on będzie szczęśliwy i zawołała:

— Hej, Draco, nie zapominaj, że przecież wszystko skończyło się szczęśliwie. 

A Draco Malfoy uśmiechnął się do niej tak szczerze, jak tylko potrafił.


Obserwatorzy